Nawigator

Parada z okazji Columbus Day odbywa się jeszcze siłą rozpędu, ale Genueńczyk już od dawna przestał być bohaterem oświeceniowych poematów, choć za wykarmienie głodnej Europy ziemniakiem (czy, jak wonczas mawiano, kartoflą) chwalił go w wyszukanych rymach nawet młody Mickiewicz.

Publikacja: 20.02.2008 13:01

Nawigator

Foto: EAST NEWS

Niewiele rysują o Kolumbie komiksów, niewiele wydają inspirujących powieści dla dorastającej młodzieży płci męskiej (i pomyśleć, że jeszcze niedawno, w Dwudziestoleciu pisali o Kolumbie książki dla chłopców i Tadeusz Peiper, i Wanda Wasilewska!). Uznani intelektualiści urągają wysłannikowi Ich Katolickich Mości od lat. Najgłośniejszy Noam Chomsky jak w roku obchodów Pięćsetlecia zaczął publikować pamflety na wielki podbój Ameryk, tak nie może przestać. Ale przecież i wielu innych historyków, od Kirkpatricka Sale po Raya Gonzáleza twierdzi stanowczo, że rok 1492 powinniśmy postrzegać wyłącznie w kategoriach bezprawia, uzurpacji i imperialnej przygody białych ludzi.

Coś jest na rzeczy. „Komunizm wykończył sto milionów osób – podsumowuje groteskowy, wzruszający bohater filmowej »Inwazji barbarzyńców«, broniąc swojej mizantropii. – Ale przecież uczniowie Kolumba, konkwistadorzy, zniszczyli w XVI wieku sto kilkadziesiąt milionów. I to prostymi, ręcznymi środkami: rapierem i ogniem. Co za determinacja!”.

Jest w tym prawda, którą nieczęsto dostrzegamy w Polsce, sami czując się po trosze (i niebezzasadnie) jednym z przypisów do „Czarnej księgi komunizmu”. Do nieopłakanych cywilizacji, po których nie ostało się ani słowo, ani grot, ani rzemyk, wypada nam liczyć i wszystkie ludy szczęśliwych Indian, wycięte w pień albo spisane na straty drobnym pismem ospy.

Tylko czy Kolumbowa to wina, a choćby i współodpowiedzialność?

Niewiele o nim wiemy, ale z kilku zapleśniałych kronik i pamfletów dedukujemy kilka rysów. Przede wszystkim może męską wytrwałość i zarazem chłopięcą fantazję. Ta pierwsza była potrzebna, by przekonać uczonych i dwory, narzucić swoją wolę marynarzom, ta druga – żeby szukać Indii, legendarnych Indii, chociaż w Lizbonie czekała intratna posada kartografa. Chyba właśnie te dwie cnoty tak zachwycają wszystkich nastoletnich bohaterów marzących o żegludze w pięknym wieku dziewiętnastym – od Tomka Sawyera, przez piętnastoletnich kapitanów Verne’a, aż po dwóch uczniów w gubernialnym mieście z humoreski Czechowa. Nie najgorszy to był może mit i inspiracja – można dziś westchnąć, przysłuchując się mimo woli na przystanku uczniom Technikum Samochodowego.

Ale jest jeszcze jeden talent kolumbowy, który warto przywołać i który ostał się w języku potocznym. Zwykle nie pamiętamy wszystkich periculów, zatok i zwrotów fortuny Genueńczyka, ale każdy ma w pamięci tą obturlaną w niezliczonych zbiorach anegdot, brodatą opowieść o „jajku Kolumba”, które Nawigator zdołał podczas jednej z dysput postawić na sztorc, nadtłukując o kamienny blat stołu podstawę skorupki.

Nieważne, że anegdota jest starsza od Kolumba – znały ją od zawsze ludy romańskie, a Giorgio Vasari na przykład przytaczał ją, chwaląc włoskich architektów. Ważne, że dla nas zrosła się już na zawsze z postacią Nawigatora. Pokrewna historii o węźle gordyjskim, jajeczna anegdota mówi o odkrywaniu rozwiązań tak oczywistych, że dla nikogo niezauważalnych, o możliwości, która jest na wyciągnięcie ręki, o otwierającym się nagle szlaku. Choćby prowadzącym do Indii, tyle, że na zachód. I o tym, że ujrzawszy go, warto wytrwale nim żeglować.

Wojciech Stanisławski, historyk, dziennikarz „Rzeczpospolitej”, redaktor cyklu „Odkrywcy i Wynalazcy”

Historia
Przypadki szalonego Kambyzesa II
Materiał Promocyjny
BIO_REACTION 2025
Historia
Paweł Łepkowski: Spór o naturę Jezusa
Historia
Ekshumacje w Puźnikach. Do odnalezienia drugi dół śmierci
Historia
Paweł Łepkowski: „Największy wybuch radości!”
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Historia
Metro, czyli dzieje rozwoju komunikacji miejskiej Część II
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont