Węgrzy pojawili się w Europie niespodzianie i wywołali powszechną grozę. W 862 roku pierwszy raz przekroczyli Karpaty i przez następne 100 lat terroryzowali Europę swymi łupieżczymi wyprawami. „De sagittis Hungarorum libera nos Domine” („Od strzał Węgrów wybaw nas, Panie”) – nieustannie powtarzano w europejskich świątyniach. Między 899 a 970 rokiem naliczono niemal 50 znaczniejszych rajdów węgierskich rabusiów. Plądrowali przede wszystkim prowincje niemieckie, ale ich lotne zagony wielokrotnie spadały na Nizinę Padańską w północnej Italii, zapuszczały się na ziemie francuskie, a nawet przekroczyły Pireneje. Wszędzie siały śmierć i zniszczenie, ich łupem padały bogate opactwa i miasta. Ani rzeki, ani góry – z Alpami włącznie – nie stanowiły dla nich przeszkody.
Zachodnioeuropejscy kronikarze opisywali Węgrów jako dzikich wojowników. Już ich wygląd przerażał: ostre rysy twarzy, głęboko osadzone oczy, włosy splecione w warkocze. Strach budziła także ich chropowata, niezrozumiała mowa. Posługiwali się prostą, ale skuteczną bronią, doskonale pasującą do podjazdowej taktyki walki, którą przejęli od azjatyckich plemion koczowniczych. Walczyli konno, atakowali z zaskoczenia i z różnych stron, pozorowali ucieczkę, by wyprowadzić przeciwnika w pole i rozluźnić jego szyki, a następnie przejść do kontrnatarcia. Szarżowali, zasypując napadniętego gradem długich strzał wypuszczanych z rogowych łuków przez jeźdźców pędzących galopem. Oprócz łuków za broń zaczepną służyły im włócznie, które pod ostrzem miały małe chorągiewki, ich łopot podczas walki płoszył konie przeciwnika. Tylko niektórzy węgierscy wojownicy posiadali miecze, częściej w walce wręcz używali broni obuchowej: toporów, czekanów lub buzdyganów. Przed ciosami wrogów chroniły ich skórzane kaftany i hełmy z żelaznymi obręczami. Zamożniejsi nosili skórzane pancerze pokryte metalowymi łuskami.
Krzysztof Kowalewski, historyk średniowiecza, pracuje w Instytucie Slawistyki PAN w Warszawie