Znużony długim marszem 66-letni hrabia Surrey liczył na szybką rozprawę z rebeliantami. Ale pamiętając o chwiejnej postawie szkockiej szlachty, spróbował układów – wysłał do obozu Wallace’a dwóch dominikanów z propozycją darowania kar za złożenie broni i uznanie władzy Edwarda I. „Wracajcie do swych panów i powiedzcie im, że nie przybyliśmy tu czynić pokoju, lecz by walczyć w obronie nas samych i wolności naszego królestwa. Niechaj tu przybędą, a dowiedziemy im tego przed ich czołem” – zanotował godną odpowiedź Szkotów angielski kronikarz Walter Guisborough.
Służący Anglikom szkoccy baronowie namawiali de Warenne’a do przebycia Forth brodem. Wskazywali, że przejście przez wąski most pod nosem nieprzyjaciela będzie bardzo ryzykowne, bo obok siebie zmieści się na nim zaledwie dwóch ludzi. Do tego na drugim brzegu było niewiele miejsca na rozwinięcie oddziałów do bitwy. Butny Cressingham wyśmiał jednak umiejętności militarne Szkotów i przekonywał hrabiego do zdecydowanych działań.
Rankiem 11 września angielski wódz dał sygnał do przeprawy. Widząc to, Wallace i Murray rozwinęli swe oddziały niecałą milę od mostu. Uszykowali je w tzw. schiltrony – głębokie na sześć szeregów kolumny piechoty uzbrojone w długie, kilkumetrowe piki. Za plecami piechurów stanęli nieliczni łucznicy i odwód lekkiej jazdy.
Szkoccy dowódcy zdawali sobie sprawę z korzystnego dla nich ukształtowania terenu. Zamierzali przepuścić przez rzekę część wrogiej armii, po czym uderzyć i zepchnąć Anglików do rzeki. Plan wymagał jednak od dowodzącego mocnych nerwów i właściwej oceny sytuacji. Przy przedwczesnym natarciu przeciwnik nie poniósłby dużych strat i nadal byłby groźny, a zbyt późny atak dałby Anglikom możliwość rozwinięcia sił, zwłaszcza ciężkiej jazdy, której Szkoci mogli przeciwstawić tylko piki.