„Chronicon comitum Flandriensium” oskarża Chatillona o to, że siłą i przemocą starał się umocnić władzę króla Francji nad Flandrią. Tym jeszcze bardziej zraził do siebie i dofrancuskiego zwierzchnictwa część flandryjskiego społeczeństwa.

Było ono podzielone na dwa stronnictwa. Życzliwych Francji oligarchów i ich zwolenników nazywano leliaarts (od kwiatu lilii – herbu Kapetyngów), a ich przeciwnicy otrzymali miano liebaarts (od czarnego lwa – herbu Flandrii) lub klauwaarts (od pazurów tegoż lwa). W efekcie pacyfikacji majętności wielu klauwaartsów skonfiskowano i przekazano leliaartsom. Autor „Annales Gandenses” wspomina też o chłopach, którzy „byli oprymowani i sprowadzeni niemal do stanu niewolniczego”, oraz o tym, że Chatillon chciał „cały kraj zniewolić i zlikwidować wszelkie swobody. Dlatego też był przez lud znienawidzony”.

Jednym z przywódców mieszczańskiej opozycji był niejaki Piotr Coninck, zwany przez Francuzów Le Roy. Kronikarze opisują go jako człowieka ubogiego, niskiego wzrostu, ślepego na jedno oko i niemłodego. „Nie znał on ani języka francuskiego, ani łaciny, ale w swoim flamandzkim języku mówił lepiej i z większym zapałem niż ktokolwiek we Flandrii. I z powodu jego przemówień poruszył się cały kraj i zaczął szykować wielkie rzeczy, o których powiemy dalej. Dlatego też warto o nim wspomnieć” – pisał Villani.

Kiedy w Brugii wybuchł bunt tkaczy niezadowolonych z obciążeń podatkowych, gubernator udał się tam wraz z kanclerzem króla Francji Piotrem Flotte i wojskiem, by spotkać się z przedstawicielami komun. Na miejscu okazało się, że większość rebeliantów opuściła miasto (kronikarz mówi, że zostali wypędzeni przez bogatszych mieszczan). Francuzi zaczęli napastować rodziny buntowników, a ci postanowili się zemścić. W nocy z 17 na 18 maja zabarykadowali ulice miasta i rozpoczęli masakrę Francuzów. Chatillonowi udało się zbiec, ale zginęło wielu jego żołnierzy. Wydarzeniom tym nadano nazwę brugijskiej jutrzni.

Hasłem spiskowców były słowa „scilt ende vrient” (tarcza i przyjaciel). Oczywiście żaden Francuz nie mógł powtórzyć tej kwestii, przez co stawał się natychmiast rozpoznawalny. Jak opisuje kronikarz Villani: „wszystkie ulice i place Brugii były pełne martwych ciał, krwi i trupów Francuzów. Przez następne trzy dni trudzono się, by je pochować. Wywożone je wozami poza miasto i wrzucano do dołów wykopanych w polu. Również spośród możnych mieszczan wielu zostało zabitych, a ich domy splądrowane”. Pisząc o „możnych mieszczanach” (grandi borgesi) Villani ma na myśli sprzyjających Francuzom oligarchów ze stronnictwa leliaartsów. Obok Chatillona, który schronił się w Courtrai, z masakry zbiegł Piotr Flotte, który udał się do Filipa Pięknego, by powiadomić go o zajściach w Brugii.