Zorganizowane przez "Gazetę Wyborczą" oświadczenie mające bronić Lecha Wałęsę przed nieopublikowaną książką, jest niezwykle pouczające. Przedsięwzięcie to zaprzecza przyświecającym mu podobno celom, i stoi w opozycji do zasad, na które powołują się sygnatariusze. W retoryce "walki z nienawiścią" organizowana jest kampania nienawiści, która a priori dezawuować ma historyków badających nasze najnowsze dzieje, a także instytucję, która się tym zajmuje. Oświadczenie jest próbą nałożenia cenzury na historię naszego kraju. I oznacza, jeśli wyciągnąć wnioski z tez autorów, że istnieje tylko jedna dopuszczalna jej interpretacja, której strażnikami są "autorytety". W naszym wypadku "Gazeta Wyborcza" i nominowane przez nią grono.
Uderzające, że wyobrażenie to propagowane jest przez środowisko, które na sztandarach wypisany ma radykalny krytycyzm i "antydogmatyczne" myślenie. Wbrew pozorom jednak, paradoksalność tej postawy okazuje się normą nie tylko w Polsce. Burzyciele, jak wszyscy, muszą się na czymś opierać. Kwestionując najbardziej oczywiste zasady kultury i zdrowego rozsądku skazani są, aby w ich miejsce powołać inne, wymyślone przez ideologów. Rewolucyjni działacze, którzy kpili z wszystkich świętości wyznawanych przez otoczenie i swoich rodziców, z nabożną czcią recytowali frazesy Marksa, Lenina, Stalina czy Mao. Dziś nie żyjemy w czasach rewolucyjnych. Ale intelektualno-kulturowy establishment zachodni, w dużej mierze ukształtowany na rewolucyjnych sloganach lat 60. specjalizuje się w demaskacji, demitologizacji, demistyfikacji i dekonstrukcji. Tradycyjny ład zastąpić usiłuje porządkiem własnym. Na miejsce zdemaskowanych i zdekonstruowanych pewników kulturowych powoływane są nowe, które muszą wspierać się na innym niż tradycyjnym autorytecie. Tak więc zamiast wypracowanych przez pokolenia kryteriów pojawiają się budowane ad hoc pewniki głoszone przez środowiskowe autorytety, które pełnić zaczynają rolę wyroczni. Im bardziej burzycielskie koncepcje, tym bardziej zależeć muszą od konstruowanych doraźnie tez, których często jedynym uzasadnieniem jest autorytet głoszącego je rzecznika.
Listy autorytetów nie są polskim pomysłem, choć w Polsce rozpleniły się wyjątkowo, a wyłaniająca się spoza nich ideologia ma w naszym kraju szczególnie karykaturalny charakter. "Gdy umiera religia zaczynają rządzić przesądy" – głosi głęboka maksyma. Nowe dogmaty, które zastąpić mają tradycyjny porządek kultury zachodniej zapisywane są w regułach tzw. "politycznej poprawności". Ostatecznym celem, ku któremu zmierzają ich twórcy, jest nadanie im rangi prawa.
Widać to poprzez projekty "kart praw podstawowych" i generalnie działania dominujących dziś w Europie środowisk, które usiłują wprowadzić do teorii i praktyki prawniczej nowe zapisy. Takie antydemokratyczne działanie, które w prawodawstwie usiłuje zamknąć to co winno być sferą wyboru społecznego, radykalnie ogranicza polityczną wolność i narzuca określony ideologiczno-kulturowy kształt współczesnej Europie. Przedsięwzięcia te mają kształt pełzającej rewolucji. Tak jak ona prowadzą nie tylko do dominacji określonej doktryny, ale i grupy, która na straży tej doktryny stoi. Ideologiczna i hierarchicznie uporządkowana partia zastąpiona została w Europie współczesnej przez powiązane ze sobą w mniej formalny sposób środowiska, które aspirują nie tylko do rządu dusz, ale i ciał. Kariera polityków, którzy, jak były francuski prezydent, Valery Giscard d'Estaing, tracą jakiekolwiek poparcie w swoim kraju, pozostając jednocześnie najbardziej znaczącymi graczami współczesnej Europy, ilustruje to zjawisko. Oświecone elity nie chcą poddawać się tyranii demokracji.
Ideologia III RP budowana była na fundamencie nieufności a nawet lęku wobec narodu. Zgodnie z przeniesionymi z okresu międzywojennego stołeczno-inteligenckimi stereotypami, Polacy to nacja ksenofobiczna, antysemicka, megalomańska i zacofana. W konsekwencji tego modernizacja naszego kraju musi więc być procesem imitacyjnym, który polegać ma na odrzuceniu polskiej tożsamości i upodobnieniu się do mitycznej Europy. Mitycznej, gdyż nie istniejącej realnie, chyba, że na salonach Paryża czy Brukseli. Rzeczywista Europa to wielość rozmaitych identyczności różniących się od siebie narodów, których wspólnotę buduje kultura wyrastająca (jak zawsze) z religii. Tę realną wspólnotę elity europejskie usiłują zastąpić wspólnotą skonstruowaną.