„Jeśli wygramy tę wojnę i zdobędziemy nasze wyśnione królestwo bawełny, poniesiemy klęskę i tak, bo staniemy się innymi ludźmi i nie będziemy mogli wrócić do dawnego, spokojnego życia. Świat będzie u naszych stóp, będzie domagał się bawełny; będziemy mogli naznaczyć ceny, jakie nam się spodoba. Wtedy, obawiam się, niczym nie będziemy się różnili od Jankesów, z których chęci zarabiania, wzbogacania się i kultu pieniądza drwimy teraz”.
Ashley Wilkes nie rozumiał może najlepiej takich kobiet jak Scarlett O’Hara, ale jego pojmowaniu logiki dziejów nie sposób nic zarzucić. Tak jest: nieodwołalność. Od pierwszego ruchu koła zamachowego już na zawsze na drugim brzegu czasu zostają łany bawełny (czy lnu, to przecież wszystko jedno), panna Anka, charty, lamparty i taftowe suknie. Próby wzgardliwego ignorowania fabrykantów i proletariatu były równie daremne jak bunty niszczących maszyny luddystów. Na nic zda się wciąganie kontusza z rekwizytorni na brzuch opięty dewizką ani flagi Południa na maszt ratusza, bo po stronie zwycięzców stoi entropia: jabłko zostało ugryzione, niewinność utracona, chęć zarabiania zorganizowała i ujednoliciła rodzinę ludzką, przełamując dawne podziały, wykluczenia i zakazy. Przeciwnicy upraszczania dziejów pracowicie wyliczają, jak wielu czynników trzeba było, by rozpoczęło się to niepojęte: modernizacja. Norman Davies zebrał ich na kartach „Europy” aż jedenaście: obok wynalazku napędu mechanicznego musiały ją wesprzeć jeszcze wydajna gospodarka rolna, mobilna siła robocza, silniki parowe, kopalnie, metalurgia, fabryki, miasta, środki łączności, finanse i demografia. Bez jednego choćby z tych czynników przędzarka Arkwrighta pozostałaby pocieszną ciekawostką zdobiącą gabinet pana domu, jak działo się z tyloma wynalazkami, które wyprzedziły swój czas. A tak – jedenaście kół zamachowych zaczęło napędzać się nawzajem: żelazo odlewane przez Darby’ego pozwalało budować silniejsze urządzenia i wydobywać więcej węgla, sprawne rolnictwo wytwarzało, prócz lnu i kartofli, „ludzi zbędnych”, którzy mogli i musieli sprzedawać swą pracę, lata dobrobytu pozwoliły zgromadzić „kapitał inwestycyjny”. Aż ruszyła pierwsza maszyna przędzalnicza.
Nie przypadkiem stało się to właśnie w Anglii – w miarę sytej, zasobnej w węgiel, rudy żelaza i ludzi, niewielkiej na tyle, by odległości nie paraliżowały handlu; rządnej, bezpiecznej, wyspiarskiej. Nie przypadkiem też to Anglosasi jako pierwsi zaczęli w wierszach i manifestach Romantyzmu bronić Natury przed Miastem, jako pierwsi dostrzegli w maszynie rysy apokaliptyczne. Trzeba było warkotu warsztatów, by mógł powstać najsłynniejszy, śpiewany po dziś dzień w pustoszejących anglikańskich kościołach, a polskim widzom znany z „Rydwanów ognia”, hymn Williama Blake’a (w przekładzie Stanisława Barańczaka):
Szły Jego stopy w dawny czas?
Czy są w tym kraju łąki błogie,