O reakcjach, jakie upadek państwa wywołał wśród licznej, szacowanej w latach 1788 – 1792 na blisko milion, społeczności żydowskiej w Rzeczypospolitej, nadal wiemy niewiele. Niewątpliwie były one zróżnicowane. Na hasło Finis Poloniae inaczej reagować musieli choćby ochotnicy z organizowanego w 1794 r. przez Berka Joselewicza starozakonnego pułku kawalerii, odczuwający wspólnotę emocji i dążeń ze swymi insurekcyjnymi towarzyszami broni, inaczej zaś liczne, niemal zamknięte na wpływy zewnętrzne, środowiska tradycjonalistów, wśród których upadek Polski wywoływał może naturalny niepokój o przyszłość w zmienionych warunkach politycznych, ale niegłęboki wstrząs emocjonalny.Tym razem jednak wielka polityka, zwykle odległa od świata Żydów, nie pozostała bez wpływu na ich sytuację. W kolejnych rozbiorach wraz z pozostałymi mieszkańcami dzielonych ziem dawnej Rzeczypospolitej, stawali się oni nowymi podanymi Austrii, Prus i Rosji i – podobnie jak ich wyznający inną wiarę sąsiedzi – musieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości politycznej i ustrojowej. Jednym z najszybciej dostrzegalnych jej symptomów było utrudnienie kontaktów rodzinnych, religijnych czy handlowych wynikające z podzielenia kraju nowymi granicami. Zmiany iść miały jednak znacznie dalej.
W Rzeczypospolitej Żydzi tworzyli „corpus in corpore, status in statu”. I to właśnie szczególnie niepokoiło władców i najwyższe kręgi biurokracji państw zaborczych. Warto zauważyć, że do 1772 r. w monarchiach austriackiej i pruskiej Żydzi stanowili jedynie nieliczną grupę poddanych, w Rosji zaś, ze względu na ukazy zabraniające im osiedlania się w granicach imperium, byli niemal nieznani. Dla pozostających pod wpływem wzorców oświeconego absolutyzmu elit władzy w Berlinie, Petersburgu i Wiedniu ideał ustrojowy stanowiło scentralizowane, sprawnie zarządzane i jednolite kulturowo państwo. Odrębności lokalnych, przywilejów prowincji czy odrębnego statusu grup narodowych lub religijnych nie uważano za szczególną wartość – raczej za przeszkodę dla administracji.
Można wyobrazić sobie niesmak Józefa II, którego pasją życiową była unifikacja złożonej z licznych ludów i prowincji monarchii habsburskiej, wywołany wrażeniami z podróży po wcielonych do cesarstwa ziemiach tzw. Galicji Wschodniej. Władca był niemile zaskoczony nie tylko przepaścią cywilizacyjną dzielącą polskie elity od ludu, ale także liczbą zamieszkującej galicyjskie miasteczka żydowskiej biedoty. Wrażenia „rewolucjonisty na tronie” z przejazdu przez Brody wstrząsnęły jego matką, cesarzową Marią Teresą, która pisała do Ferdynanda ks. Lombardii: „Miasto jest zbudowane z drewna (...). Mieszka w nim 44 tys. Żydów. Przyznaję, że to coś okropnego, przerażającego. I to miasto będzie odtąd należało do nas”.
Żydzi nie tylko wyznawali inną religię, różnili się od pozostałych poddanych językiem, obyczajami i strojem, ale także posiadali własny samorząd – z wielu względów byli zatem zbyt niezależni od władzy państwowej. Wszystko to wywoływało straszliwe dla oświeconych biurokratów poczucie, że mają oto do czynienia ze społecznością, na temat której brak wiarygodnych informacji i na którą rząd nie ma pełnego wpływu. Jedynym rozwiązaniem wydawało się podjęcie działań zmierzających do jak najszybszej integracji i asymilacji Żydów. Przystąpiono do nich z zapałem i bez większego szacunku dla tradycji.