Siła związkowych oddziałów leżała w ich morale. Poczucie wspólnoty dawało oparcie pojedynczemu żołnierzowi w stojącym obok niego towarzyszu. Wiedział, że w niebezpieczeństwie może liczyć na swojego kompana, który najczęściej pochodził z tej samej miejscowości.
Brytyjski historyk Charles Oman w książce „Sztuka wojny w średniowieczu” porównuje ówczesnych Szwajcarów do Rzymian z okresu wczesnej republiki. Zwraca uwagę na ich głęboki patriotyzm połączony z absolutnym oddaniem sprawom lokalnej społeczności. Odwaga i poświęcenie szły jednak w parze z pogardą i brakiem litości wobec pokonanych. Pod Morgarten w 1315 roku proszący o pardon habsburscy rycerze byli wyrzynani bez względu na rangę, a ci, którzy chcieli uniknąć śmierci, rzucali się w wody pobliskiego jeziora, gdzie większość tonęła w ciemnych czeluściach.
Zła sława ciągnęła się za Helwetami przez ponad 200 lat, aż do tzw. wojen włoskich, gdy po bitwie pod Nowarą w 1515 roku szwajcarscy najemnicy wymordowali kilkuset niemieckich jeńców. Szwajcarska strategia i taktyka prowadzenia walki zmieniała się przez lata wzbogacana doświadczeniami z kolejnych wypraw i kampanii. W okresie wojen burgundzkich armia związkowa najczęściej dzieliła się na trzy części. Pierwsza kolumna, tzw. Vorhut, stanowiła coś na kształt przedniej straży. Pod osłoną kuszników lub strzelców pierwsza wchodziła do walki, podczas gdy środkowa kolumna, zwana Gewaltshaufen, przeprowadzała manewr oskrzydlający na flankę przeciwnika. W centrum pozostawała w odwodzie straż tylna – Nachhut, która w razie potrzeby wspierała oba ugrupowania lub osłaniała odwrót. Oficerowie poszczególnych szeregów i kolumn byli wybierani spośród najbardziej doświadczonej żołnierskiej braci. Armia konfederacka nie dysponowała kawalerią, ale nie straszne jej były szarże ciężkozbrojnej konnicy. Długa pika i zręczna halabarda przepowiedziały wszak zmierzch średniowiecznej jazdy już na polach Szkocji i Flandrii.
Podczas bitwy związkowe formacje wykazywały niebywałą jak na tamte czasy manewrowość. Walcząc w zwartych kolumnach, Helweci potrafili zaskoczyć przeciwnika błyskawicznym atakiem. Zręczność tę Niccolo Machiavelli, autor sławnego „Księcia”, przypisywał temu, że szwajcarscy piechurzy nie nosili ciężkich zbroi. Część z nich miała lekkie stalowe napierśniki i metalowe nakrycia głowy, inni zaś, ufając obronnej sile swojej długiej piki, zakładali tylko skórzane kaftany i filcowane kapelusze.
Mimo budzącej podziw i trwogę reputacji, jaką cieszyła się armia związkowa, Karol podjął wyzwanie i sformował wspaniałą armię zaciężną. Nie szczędząc pieniędzy, ściągnął z całej Europy najlepsze oddziały najemne: hufce angielskich łuczników, niemieckich strzelców i flandryjskich pikinierów. Obok kwiatu burgundzkiego rycerstwa stanęła lekka jazda włoska. Wspierać ich miała pokaźna artyleria. Wszyscy żołnierze walczący pod sztandarami Burgundii wyśmienicie władali swoją bronią. Brakowało im jednak jedności, która tak mocno spajała szwajcarskie szeregi. Nawet najlepiej opłacony najemnik musiał kiedyś zadać sobie pytanie o sens narażania życia za cudzą sprawę. Czy w dramatycznej chwili na polu walki angielski łucznik mógł wierzyć w szczere oddanie i pomoc niemieckiego piechura? Czy jeździec z Mediolanu chciał ryzykować głową, widząc zagrożonych flandryjskich pikinierów? Karol ufał jednak w wyższość swojego rycerstwa i spodziewał się, że szybko rozprawi się z bitnymi Szwajcarami.