Jedynie z Krakowa nadciągnął półtoratysięczny oddział dowodzony przez Leonarda Gnojeńskiego. Rada wojenna, zamiast ustalić plan obrony, traciła czas na sporach, kto ma być głównodowodzącym. Nie brano oczywiście pod uwagę, że armię poprowadzi niedoświadczony król. Naturalnym kandydatem był Jan Zapolya, który dysponował wojskiem siedmiogrodzkim, miał doświadczenie wojenne i cieszył się szacunkiem żołnierzy. Jednak jego kandydatura budziła opór w otoczenia króla. Bało się ono, że w razie zwycięstwa Zapolya sięgnie po tron. Tak więc armia Sulejmana posuwała się naprzód, a Węgrzy kłócili się dalej.
W połowie czerwca, gdy Turcy wkroczyli już na Węgry, w Tolnie zaczęło się zbierać pospolite ruszenie. Szlachta napływała niespiesznie i widać było, że nie chce walczyć pod rozkazami Ludwika. Wreszcie król zdecydował się wezwać na pomoc Zapolyę. Ale nie czekając na przybycie wojewody siedmiogrodzkiego i jego oddziałów, nakazał wymarsz naprzeciw Turkom. Doradcy namawiali władcę, by zyskał na czasie, prosząc sułtana o pokój i przeciągając negocjacje. Na nic się to zdało – Ludwik, absolutny dyletant w sprawach wojskowych, prowadził 25 tys. ludzi ku katastrofie.
16 sierpnia Węgrzy rozbili obóz na błotnistej równinie nieopodal miasteczka Mohacz. Armia turecka stanęła w pobliżu, kryjąc swój obóz za pagórkiem. Tymczasem wieść o wyjściu wojsk węgierskich w pole zastała Zapolyę w odległym Szegedzie. Wojewoda wysłał do króla list, błagając, by nie wydawał bitwy, nim jego 40-tysięczna armia nie dołączy do pospolitego ruszenia. Król jednak zlekceważył tę prośbę. Nie poczekał też na idący z Chorwacji czterotysięczny kontyngent. Ostatnią szansą ratunku było zatoczenie taboru i zamknięcie się w nim do czasu nadejścia posiłków. Ale ten pomysł również upadł.