Relacja Michała Wojszczyna
Mój starszy brat Franciszek przebywał na podwórzu. Obserwując pobliską drogę, zauważył, jak kilka wiejskich sań, wypełnionych ludźmi, wjechało do pobliskiego lasku. Widząc je, był przekonany, że po dwóch, trzech minutach sanie te pojawią się po drugiej stronie lasku i pojadą dalej.
Kiedy jednak tak się nie stało, Franek domyślił się, że sanie zatrzymały się w lasku. Wiedziony przeczuciem, że może to oznaczać niebezpieczeństwo dla mieszkańców, wpadł do mieszkania i zaalarmował domowników, by szybko uciekali. Byłem wtedy ubrany i pierwszy wyskoczyłem z mieszkania, dołączając do brata Franka. Początkowo mieliśmy zamiar uciekać do lasu. Okazało się to jednak niemożliwe, ponieważ od strony lasu i od strony wsi do naszej zagrody zbliżali się drogą i przez pola jacyś ludzie z karabinami. Nasza zagroda została okrążona przez napastników.
Memu bratu udało się wymknąć z tego kotła i ukryć w pobliskim lesie. Ja natomiast wskoczyłem do stodoły i ukryłem się głęboko pod słomą w zasieku. Bandyci wtargnęli do stodoły w przekonaniu, że obaj się tam znajdujemy. Poszukiwania rozpoczęli za pomocą ostrego żelaznego prętu, kłują nimi słomę.
(...) Prowodyr tej grupy wydał rozkaz podpalenia stodoły. Ukraińcy rezuni stanęli w pewnej odległości wokół płonącej stodoły. Kiedy zaczęło się palić, opuściłem kryjówkę i wydostałem się na klepisko.