Słoń a sprawa żydowska

Oto dowcip o pijaku, który przyszedł do filharmonii na koncert Artura Rubinsteina.

Publikacja: 13.07.2008 23:26

Pijak zajął miejsce, ledwie co widzi i słyszy, więc pyta sąsiada:

– Panie, kto to tam siedzi przy czarnym pudle i bębni?

– To pan nie wie? To wielki artysta, pianista światowej sławy Artur Rubinstein!

– A te białe klocki, w które wali?

– No przecież to są klawisze fortepianu...

– A z czego one są?

– Klawisze tej klasy instrumentu są wykonane z kości słoniowej.

– Patrz pan, co te Żydy ze słoniami wyprawiają!

Dowcip raczej niewybredny, ale w jakimś stopniu oddaje prymitywizm nastawień antysemickich, obcych może bywalcom filharmonii, ale pojawiających się jeszcze tu i ówdzie, zwłaszcza po spożyciu wody ognistej. Chociaż we wspomnianej przez autora tego zeszytu, prof. Mariana Fuchsa, polsko-żydowskiej wojnie z połowy XIX wieku właśnie melomani z obu stron obrzucali się inwektywami z gatunku „słoń a sprawa żydowska”. Szczęśliwie, jak pisze profesor, awantura zmieniła się w „sielankę polsko-żydowskiego zbratania”.

„Wojna” przypomniała dowcip, ale „sielanka” przyszła mi na myśl, kiedy wieczorem poprzedniej niedzieli oglądałem transmisję telewizyjną krakowskiego koncertu „Szalom na Szerokiej”.

Pokolenia wielkich kantorów, o których też czytamy w niniejszym zeszycie, słychać było w śpiewie ich znakomitego spadkobiercy. Z kolei w zabawnych występach klezmerów jakby brzmiało echo Mordechaja Gebirtiga – Trubadura Galicji, jak go przedstawia na sąsiedniej stronie prof. Szewach Weiss. Krakowską młodzież, śpiewającą oraz tańczącą razem z wykonawcami, i uśmiechniętych ludzi w oświetlonych oknach powinni zobaczyć ci wszyscy, którzy skłonni są przypisywać nam złe skłonności wyssane rzekomo z mlekiem matki...

O żydowskim zamiłowaniu do ksiąg i do nauki mieliśmy okazję już pisać w tym cyklu (patrz np. zeszyt 4 „Jerozolima północy”). O mądrości podniesionej do rangi świętości. O tym tak charakterystycznym powiązaniu wpojonym już nie dziesiątkom, lecz setkom pokoleń... Z tej gleby wyrośli znakomici wydawcy, antykwariusze, tłumacze i literaci, bez których trudno sobie wyobrazić kształt polskiej kultury. Owi Orgelbrandowie i inni, o których tak ciekawie pisze prof. Fuchs.

Na koniec będzie wspomnienie ze stanu wojennego. Gdy leżałem w domu z nogą w gipsie (skutek braku zimowych butów, a nie na przykład uderzenia zomowca, prawdę mówiąc), przychodzili w odwiedziny różni przyjaciele, znajomi i sąsiedzi. Niektórzy przynosili wiadomości, inni bibułę, a jeszcze inni samogon. Ale szczególnie wzruszył mnie szkolny kolega, który przyniósł wielką torbę wypchaną książkami i powiada:

– To najlepsze książki, jakie mam. Pomyślałem, że masz teraz dużo czasu, więc wybierz, czego jeszcze nie czytałeś.

I tak poznałem hobbitów Tolkiena. A teraz Jurka oraz władcę pierścieni przypomniał mi Orgelbrand.

Pijak zajął miejsce, ledwie co widzi i słyszy, więc pyta sąsiada:

– Panie, kto to tam siedzi przy czarnym pudle i bębni?

Pozostało 95% artykułu
Historia
Historia analizy języka naturalnego, część II
Historia
Czy Niemcy oddadzą traktat pokojowy z Krzyżakami
Historia
80 lat temu przez Dulag 121 przeszła ludność Warszawy
Historia
Gdy macierzyństwo staje się obowiązkiem... Kobiety w III Rzeszy
Historia
NIK złożyła zawiadomienie do prokuratury ws. Centralnego Przystanku Historia IPN