Monarchia absolutna niwelowała kolejną groźną siłę odśrodkową. Wydany w Nimes dwudziesty piąty (od 1561 roku) edykt pacyfikacyjny, zwany „aktem łaski z Al?s”, pozostawił kalwińskim poddanym swobodę kultu, którą przyznał jeszcze Henryk IV. Odebrał im za to twierdze (mury zbuntowanych miast rozebrano) i przywileje polityczne. Hugenoci znaleźli się na łasce i niełasce absolutnego władcy. W 1685 r. Ludwik XIV odmówi im łaski, odwołując (poza Alzacją) edykt nantejski.

A Richelieu? Przetrzyma kolejne burze, w tym dworski zamach stanu 10 listopada 1630 roku – słynny dzień „wystrychniętych na dudka” – zakończony potwierdzeniem poparcia Ludwika XIII dla pierwszego ministra i wygnaniem wrogiej mu od dawna Marii Medycejskiej. Gdy opadnie kurz wojen Richelieu zezwoli części hugenotów na powrót do armii i służby państwowej. Guiton bić będzie Hiszpanów na czele zbudowanej na rozkaz kardynała (nie zapomniał doświadczeń z La Rochelle) królewskiej floty. Wygnany de Rohan wróci po pięciu latach do francuskiej służby i w niej odniesie w 1638 roku śmiertelną ranę pod Rheinfelden.

To jeden z licznych epizodów wojny trzydziestoletniej, do której kardynał Richelieu wkroczy w 1635 roku w blasku swej purpury jako śmiertelny wróg arcykatolickich Habsburgów, a sojusznik protestanckiej Szwecji i muzułmańskiej Turcji. Cóż, wiara wiarą, ale racja stanu nade wszystko...