Pozycji swego rodu jednak nie podniósł, a po śmierci (1576) doczekał się, cytowanej przez Jana Baszkiewicza, zapiski w dzienniku Pierre’a de l’Estoile: „Kapitan de Richelieu, człowiek złej sławy, głośny ze swych złodziejstw, bezbożności i bluźnierstw, zresztą wielki nicpoń i kurwiarz znany we wszystkich zamtuzach, został zabity w Paryżu na rue des Lavandieres przez takich jak on sam nicponi, gdy bawił się z dziwkami”. Awans społeczny zapewnił rodzinie dopiero syn „człeka złej sławy”, Louis du Plessis, który nim pozostawił pięcioro sierot i długi, wżenił się w znaczącą rodzinę de Rochechouart.
Ojciec Armanda-Jeana popełnił morderstwo w zemście za zabójstwo brata. Kryjąc się przed prawem, zbiegł on – jak uważali Francuzi – na koniec świata, czyli... do Polski.
Krokiem tym młody banita wygrał nieświadomie los na loterii, przyszło mu bowiem witać w Krakowie przybyłego tam Henryka Walezego, któremu wiernie odtąd służył. Uciekając z Polski wraz z koronowanym rychło w Reims Henrykiem III, znalazł się w najbliższym kręgu zaufanych, któremu król powierzył dyktowane racją stanu zabójstwo kardynała de Guise. Wierność pana du Plessis (a nie tylko doceniana ponoć przez Henryka męska uroda) zapewniła mu urząd wielkiego prewota (sędziego) dworu. Po śmierci zakłutego przez mnicha Clémenta króla Franćois służył z oddaniem jego następcy Henrykowi IV, u którego boku bił wojska katolickiej Ligi. Toteż gdy zmarł nagle w wieku 42 lat, pięcioro jego potomków mogło liczyć na pamięć i opiekę króla.