Specyficznym gatunkiem humoru spopularyzowanym w latach międzywojennych był szmonces. Pokazywał on stereotyp Żyda, najczęściej kupca żydowskiego używającego niepoprawnego języka, przekręcającego wyrazy, wplatającego słowa zaczerpnięte z jidysz, mówiącego z fatalnym akcentem. Samo słowo „szmonces” pochodzi z jidysz i oznacza „kawał, dowcip żydowski, żartobliwą, satyryczną piosenkę o tematyce żydowskiej”. Ale przecież język szmoncesu miał podtekst filozoficzny i często krył w sobie prawdziwą mądrość.
Czy szmonces – jak chcieli jego najbardziej zawzięci przeciwnicy – krzewił w społeczeństwie antysemityzm? Bez przesady. Nieprzypadkowo najlepsze szmoncesy pisali Julian Tuwim, Marian Hemar i Konrad Tom. W przypadku Tuwima były to często przeróbki z literatury rosyjskiej: Czechowa, Zoszczenki, Awerczenki.
Szmonces zwykle operował dialogiem, w teatrzykach tradycyjnie odbywających się na ławce. Podobno narodziny tej specjalności kabaretowej wyglądały następująco: – Mistrzu – przywitał Juliana Tuwima spec od ówczesnego show-biznesu Celmajster – mam znakomity pomysł. Bomba śmiechu! Siedzi dwóch na ławeczce i dialoguje. – A o czym? – spytał Tuwim. – A to już pan, mistrzu, musi wiedzieć...
No i wiedział. Szmoncesy (i piosenki!) podpisywał licznymi pseudonimami. Oldlen i Old Ack, Wim i Peer, Ślaz i dr Pietraszek, Roch Perliński i Schyzio-Frenik, Folcio-Berżer i Mulek Róż, Korek i Amorek, Brzost i Twardzioch, Gibz i Marmureg, Tik, Mik i Optyk, Czyliżem, Owóż, Atoli i Wszak – wszystko są to pseudonimy twórcy „Mistyki finansów”.
Nawiasem mówiąc, bohaterami tego ostatniego dialogu szmoncesowego są Beniek Goldberg i Kuba Rapaport, ci sami „finansiści”, których znamy z arcyszmoncesu „Sęk”. Tyle że dziełem sztuki estradowej stał się dopiero po wojnie dzięki kreacjom Edwarda Dziewońskiego i Wiesława Michnikowskiego. I nie jest „Sęk” autorstwa Juliana Tuwima, lecz Konrada Toma.