W 1704 roku pod Blenheim/ Höchstädt mężne roty diuka Marlborough i Eugeniusza Sabaudzkiego pobiły na głowę butnych Francuzów. A królowa Anna i parlament angielski z wdzięczności za świetne zwycięstwo postanowiły obdarować tryumfatora posiadłością i pałacem w miejscu, które nazwano właśnie Blenheim. To trochę tak, jakby po wiktorii wiedeńskiej mianować Wilanów Wiedniem (przecież pałac króla Jana jest po części dzieckiem klęski Kara Mustafy) albo poprawniej – Wienem.
Architektem tego niezwykłego budynku został sir John Vanburgh, dobrze znany też jako człowiek teatru, zwłaszcza komediopisarz, zresztą dość zabawny. Z pozoru mogłoby się wydawać, że taka kompozycja talentów jest dość dziwaczna, wszelako mniemam, iż teatralne uzdolnienia sir Johna mogły tylko pomóc jego pomysłom architektonicznym. Przecież barokowe budowle często uwodzą teatralnymi chwytami, mamią oczy, zastawiają na nas zmyślne pułapki perspektywiczne. Zamierzenie było na miarę zwycięstwa. Zbudowany w latach 1705 – 1724 pałac wyrósł na budowlę ogromną, pełną manifestacyjnej pychy, która już zaczęła nurtować dusze twórców światowego imperium. Nader liczni koneserzy architektury angielskiej widzą w ogromnym masywie Blenheim prawdziwą perłę europejskiego baroku, przypisując jej subtelność form niemal nieznaną na kontynencie, zwłaszcza w konkurencyjnej Francji.
Prawda: barok francuski, choć zatracił wiele ze szlachetnego tonu barokowej Italii, dał Europie spójny i wyrazisty wariant tego wielkiego stylu. Co więcej, Luwrem i Wersalem podbił wyobraźnię możnych panów i artystów swego czasu, tworząc niemal uniwersalny model barokowej rezydencji.
Tymczasem ręka sir Johna (jeszcze gorzej jest ze słynnym Christopherem Wrenem, który zbudował pałubowatą katedrę św. Pawła) niepewnie szuka właściwych proporcji, hojnie je przyozdabia stertą rozmaitych dekoracji rzeźbiarsko-ornamentalnych, dla których dobre oko nie zna porządnego uzasadnienia. Twórczość Vanburgha to taki barok, który nie potrafi zapomnieć o gotyku, a jednocze- śnie roi już o klasycyzmie. Prawda, lepiej to widać w innych jego dziełach, ale nawet Blenheim jest nieco „rozchwiany”. Ja tam wolę nasz zgrabny i kameralny Wilanów, jakkolwiek nie urodził się w nim nowy Jan III Sobieski. A w Blenheim przyszedł na świat ktoś na jeszcze większą miarę – potomek diuka Marlborough Winston Churchill.