Miała 19 lat, gdy wybrała się za miasto i w ogrodzie jakiejś willi wypiła buteleczkę jodyny. Znaleziono ją w zaroślach i choć się wyrywała i broniła, wlano mleka do jej spalonego gardła, a potem przyszedł lekarz i przepłukał jej żołądek.

Nie cierpiała na depresję, nie była niezrównoważona psychicznie, dokonała jednak życiowego rachunku i wyszło jej tak, że może już być jedynie gorzej. Skończyła trzy klasy, a i tak nie miała warunków do nauki. Ojciec na handlu wyszedł fatalnie i teraz miał dochody wystarczające do tego jedynie, by rodzina nie umarła z głodu. Matka była słaba i chora, a Chawa miała ośmioro rodzeństwa, którym musiała się opiekować. Dziewczynki nie uczyły się w szkole, chłopcy chodzili do chederu i – twierdziła – „także z nich nic nie będzie”.

Po nieudanej próbie samobójczej Chawa przyszła do willi z bukietem kwiatów, by podziękować za ratunek. Mieszkająca tam kobieta uściskała ją i powiedziała, że to wielkie szczęście, bo „zła chwila minęła, panna Chawa jest młoda i ładna, tyle życia ma jeszcze przed sobą”. Przeprosiła też, że – szarpiąc się z dziewczyną – musiała być trochę niedelikatna. „O, nic nie szkodzi – odparła grzecznie Chawa i uśmiechnęła się z wyrozumiałością – państwo przecież chcieli jak najlepiej”.