Histeria wokół Lecha Wałęsy rozkręca się w najlepsze. Przez cały miniony weekend media pasjonowały się faktem, że historycznego przywódcy "Solidarności" nie było na uroczystościach Sierpnia. Zapomniano tylko dodać, że Wałęsa wcześniej sam oświadczył, że nie ma ochoty świętować z ludźmi, którzy chcą ukraść zwycięstwo. Co ciekawe, nikt nie pociągnął tej tezy. Co to znaczy ukraść zwycięstwo? Komu ukraść? Wałęsie? Czy znaczy to zatem, że zwycięstwo w Sierpniu ‘80 jest własnością Wałęsy i tylko on ma do niego prawo? A może złodzieje zwycięstwa sami pozorowali walkę z komuną? Czy Lech Kaczyński albo Andrzej i Joanna Gwiazdowie nie uczestniczyli w strajkach? Byli tchórzami?
Nikogo z reporterów nie zainteresowało na przykład, czy na uroczystości 31 sierpnia zaproszono ówczesnego wiceszefa Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego Andrzeja Kołodzieja. Do lidera strajku w gdyńskiej Stoczni imienia Komuny Paryskiej żadne zaproszenie nie dotarło. Czy Kołodziej nie był zatem bohaterem Sierpnia? Był, ale dziś jest osobą prywatną, zapomnianą przez dziennikarzy.
Może więc jest tak, że to dziś trzeba być znanym, aby zostać uznanym za bohatera sprzed lat. Egzaltowana kampania obrony Wałęsy i lekceważenie innych ludzi Sierpnia skłania do postawienia pytania: co trzeba zrobić, aby być żywym pomnikiem?
Józef Pinior, były działacz podziemia, a dziś eurodeputowany SdPl, uznaje Lecha Wałęsę za "niedyskutowalne" i "nienaruszalne" dobro narodu. Inny weteran opozycji, Andrzej Milczanowski, pyta "oskarżycieli" Lecha: "Gdzie byliście, kiedy Wałęsa prowadził nas do niepodległości?".
To jedno zdanie jak w soczewce skupia istotę kultu jednostki Wałęsy. Tylko on jest niekwestionowanym bohaterem – reszta ledwie aspiruje do chwały "Solidarności". Choć nie wprost, ale poprzez wyłączne skupienie się na postaci Lecha, dowiadujemy się, że pokonanie komuny było dziełem giganta, którego dziś próbują podgryzać zaplute karły IPN-owskiej reakcji. Jak dowcipnie zauważył na łamach "Dziennika" Robert Mazurek: "Socrealistyczne poematy – Dlaczego kocham Lecha? – piszą na łamach "Wyborczej" duzi i mali, znani i nieznani, pisaci i analfabeci".