Jak zostać pomnikiem?

Bycie rzeczywistym bohaterem to za mało, by dziś być fetowanym jako solidarnościowy bohater. Trzeba było wiedzieć, po której stronie stanąć po rozpadzie wielkiej „Solidarności". I broń Boże, nie zaglądać do teczek – pisze Piotr Semka

Aktualizacja: 03.09.2008 14:55 Publikacja: 02.09.2008 20:21

W 1980 roku Lech Wałęsa stanął na czele „Solidarności”, Andrzej Gwiazda (na zdjęciu stoi) był jego z

W 1980 roku Lech Wałęsa stanął na czele „Solidarności”, Andrzej Gwiazda (na zdjęciu stoi) był jego zastępcą

Foto: Forum

Histeria wokół Lecha Wałęsy rozkręca się w najlepsze. Przez cały miniony weekend media pasjonowały się faktem, że historycznego przywódcy "Solidarności" nie było na uroczystościach Sierpnia. Zapomniano tylko dodać, że Wałęsa wcześniej sam oświadczył, że nie ma ochoty świętować z ludźmi, którzy chcą ukraść zwycięstwo. Co ciekawe, nikt nie pociągnął tej tezy. Co to znaczy ukraść zwycięstwo? Komu ukraść? Wałęsie? Czy znaczy to zatem, że zwycięstwo w Sierpniu ‘80 jest własnością Wałęsy i tylko on ma do niego prawo? A może złodzieje zwycięstwa sami pozorowali walkę z komuną? Czy Lech Kaczyński albo Andrzej i Joanna Gwiazdowie nie uczestniczyli w strajkach? Byli tchórzami?

Nikogo z reporterów nie zainteresowało na przykład, czy na uroczystości 31 sierpnia zaproszono ówczesnego wiceszefa Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego Andrzeja Kołodzieja. Do lidera strajku w gdyńskiej Stoczni imienia Komuny Paryskiej żadne zaproszenie nie dotarło. Czy Kołodziej nie był zatem bohaterem Sierpnia? Był, ale dziś jest osobą prywatną, zapomnianą przez dziennikarzy.

Może więc jest tak, że to dziś trzeba być znanym, aby zostać uznanym za bohatera sprzed lat. Egzaltowana kampania obrony Wałęsy i lekceważenie innych ludzi Sierpnia skłania do postawienia pytania: co trzeba zrobić, aby być żywym pomnikiem?

Józef Pinior, były działacz podziemia, a dziś eurodeputowany SdPl, uznaje Lecha Wałęsę za "niedyskutowalne" i "nienaruszalne" dobro narodu. Inny weteran opozycji, Andrzej Milczanowski, pyta "oskarżycieli" Lecha: "Gdzie byliście, kiedy Wałęsa prowadził nas do niepodległości?".

To jedno zdanie jak w soczewce skupia istotę kultu jednostki Wałęsy. Tylko on jest niekwestionowanym bohaterem – reszta ledwie aspiruje do chwały "Solidarności". Choć nie wprost, ale poprzez wyłączne skupienie się na postaci Lecha, dowiadujemy się, że pokonanie komuny było dziełem giganta, którego dziś próbują podgryzać zaplute karły IPN-owskiej reakcji. Jak dowcipnie zauważył na łamach "Dziennika" Robert Mazurek: "Socrealistyczne poematy – Dlaczego kocham Lecha? – piszą na łamach "Wyborczej" duzi i mali, znani i nieznani, pisaci i analfabeci".

A czy Wałęsie w zapasach z komunizmem ktoś nie pomagał? Owszem, ale również lista pomocników jest dziś poddawana przez obrońców Wałęsy czujnej selekcji. Status bohatera-pomnika jest przyznawany przez liberalno-lewicowy salon jak niezwykle cenna licencja, dająca na dodatek wiele korzyści tu i teraz. Ktoś, kto w pewnym momencie poszedł pod prąd salonowym poglądom na temat lustracji czy pojednania z postkomunistami, mógł z dnia na dzień utracić status legendy "Solidarności". I na odwrót – gdy się złapie odpowiedni wiatr, można nagle wrócić w glorii. To przypadek Milczanowskiego, który w 1995 roku był wyklinany za "lincz na Oleksym", a teraz został przywrócony do łask.

Jak we wszystkim, co tyczy dziejów III RP, nie sposób uciec tu od roli Adama Michnika i "Gazety Wyborczej", która od 1989 roku wydaje patenty na bycie pomnikową postacią.

Paradoksalnie pomnikowy Wałęsa to stosunkowo późny wynalazek "Gazety". Jeszcze w 1990 roku Lech poddawany był druzgocącej krytyce. W czasach prezydentury bywał wprawdzie czasem chwalony (np. za udział w obaleniu rządu Jana Olszewskiego), ale częściej – ganiony jako rywal w wyborach prezydenckich: wpierw Jacka Kuronia, a potem Aleksandra Kwaśniewskiego. Po 1996 roku Wałęsa odbudował relacje z "Wyborczą". Z wyjątkiem czysto ambicjonalnej niechęci do Kwaśniewskiego – od połowy lat 90. Lech Wałęsa zawsze atakował, kogo trzeba. W nagrodę został na nowo obdarzony immunitetem nietykalności historycznej.

Nie oznacza to jednak amnestii dla tych epizodów, gdy Wałęsa przeciwstawił się salonowi. Gdy "Wyborcza" pod hasłem "bronimy Wałęsy" opublikowała siedem opowieści z jego życia, nie zapomniała wytknąć, że to Wałęsa wraz z Kaczyńskimi rozpętał wojnę na górze. Poparcie dla historycznego przywódcy "Solidarności" – tak, ale nie za cenę korygowania świetlanej historii lewicy laickiej. Bo ta z definicji stoi wyżej niż były prezydent broniony na zasadzie niechęci do lustracji.

Dlatego w panteonie "GW" niekwestionowanych bohaterów "Solidarności" na równych z Wałęsą prawach zasiadają jedynie Jacek Kuroń, Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki – dokładnie w takiej kolejności. Ta trójka dostała od "GW" klauzulę "no critics" – dopuszczalne są jedynie hagiografie. Każda próba opisu tych ojców założycieli III RP wywołuje zaporowy ogień publicystów "Gazety". Dlatego gdy wyszły na jaw raporty SB z dziwnych ni to przesłuchań, ni to negocjacji Jacka Kuronia z 1988 roku, w obronie jego czci rozpętano wielką kampanię.

Do tak wytworzonego kanonu symboli "Solidarności" dodaje się jeszcze dwóch "rozsądnych" robotników: Zbigniewa Bujaka i Władysława Frasyniuka. Ci dostali licencje na robociarską szorstkość – co pewien czas, w stylu przedwojennych apaszów grożą, że komuś dadzą po gębie. Ale ma ona jeszcze jedną zaletę – usprawiedliwia obcesowe rozliczanie innych z bohaterstwa. To Bujak i Frasyniuk uwielbiają pytać, czy ktoś był w więzieniu, ile miał lat, gdy wybuchła "Solidarność", lub zjadliwie deklarują, że kogoś nie pamiętają z czasów, "gdy było naprawdę ciężko". Na tej zasadzie w 2000 roku Frasyniuk oznajmił, że nie pamięta Mariana Krzaklewskiego z podziemia.

Oczywiście Krzaklewski w podziemiu był i istnieje wiele relacji na temat jego ciężkiej i odważnej działalności, ale co z tego? Słysząc takie słowa, tysiące ludzi mogło uznać, że skoro tak mówi wielki Frasyniuk, to coś jest na rzeczy.

Podobny chwyt zastosowano niedawno wobec Andrzeja Bulca, założyciela Wolnych Związków Zawodowych z 1978 roku, na marginesie sporu o taśmy Wałęsy. W studiu TVN 24 Bulca skonfrontowano z Jerzym Borowczakiem, w tamtych latach młodym stoczniowcem, który wiosną 1980 roku przyłączył się do grupy Wałęsy. Borowczak rzucił w studiu, że nie przypomina sobie Bulca z żadnej działalności. Prowadzący dyskusję, który winien wiedzieć, że w 1980 opozycyjny nowicjusz Borowczak mógł nie znać znacznie starszego Bulca, nawet nie zareagował. Chwyt "a w ogóle to kim pan jest?" udał się znakomicie.

Wróćmy do pytania Milczanowskiego, gdzie byli krytycy Wałęsy, kiedy ten prowadził Polaków do niepodległości. Zasmucające, jak wielu dziennikarzy bez komentarza przyjmuje takie aroganckie aluzje. Czy Andrzejowi Gwieździe, Annie Walentynowicz, Krzysztofowi Wyszkowskiemu czy Kornelowi Morawieckiemu można zarzucić, że byli tchórzami?

Ale bycie faktycznym bohaterem to za mało. Jakie zatem trzeba mieć zasługi, by być dziś fetowanym jako solidarnościowy bohater? Odpowiedź przyniosła niedawna awantura o przyznanie Annie Walentynowicz honorowego obywatelstwa miasta Warszawy. Mniejsza o dyskusję, czy pani Ania była kiedykolwiek związana z Warszawą. Nie, nie była, ale przecież Wałęsa obywatelstwo stolicy otrzymał, więc przyjmijmy, że jest to forma hołdu za dokonania na rzecz niepodległości Polski. Istotę sprzeciwu SLD i PO wobec kandydatury Walentynowicz najtrafniej zdefiniował radny lewicy Andrzej Golimont. Zadeklarował on wprost, że pani Ania nie powinna być honorowana, bo nie działała na rzecz "pojednania narodowego".

Tak więc dowiedzieliśmy się, że aby być uznanym za bohatera Sierpnia, trzeba było potem potwierdzić dojrzałość swojego bohaterstwa poparciem dla Okrągłego Stołu, a może i grubej kreski w latach 90. I drugi przypadek – autentyczny bohaterski życiorys nagle przestaje się liczyć, jeśli bohater jest z "niedobrej partii". Nazwiska takich ludzi podziemia, jak: Eugeniusz Szumiejko, Władysław Hardek czy Janusz Pałubicki – niewiele dziś mówią młodym Polakom. Owszem, byli bohaterami, ale albo nie umieli się sprzedać w polityce, albo – jak Pałubicki – rozzłościli część elit wyrazistym stanowiskiem w sprawie lustracji.

I kolejna sytuacja – z listopada 2007. Platforma nie chce zgodzić się na to, by Zbigniew Romaszewski został wicemarszałkiem Senatu. Reporterzy z troską powtarzają, że Romaszewski jest zbyt konfliktowy. Gdyby w podobny sposób blokowano np. Jana Lityńskiego, liczne autorytety rozdzierałyby szaty nad poniewieranym bohaterem podziemia. Ale Romaszewski jest z PiS, toteż nagle jego dawne zasługi się nie liczą. Ziejący miłosierdziem "Tygodnik Powszechny" natychmiast idzie w sukurs Platformie. Marian Stala ("TP" 9.12.07) tak pisze o sporze: "Co do chwalebnej biografii: nikt jej nie kwestionuje. Ale też: czym innym jest szacunek dla czyjejś odwagi, a czym innym przeliczanie tej odwagi (przez samego zainteresowanego) na stanowiska. Jakież to stanowisko należałoby się w tej sytuacji Lechowi Wałęsie i Adamowi Michnikowi". Stala, wyśmiewając tych, którzy wskazywali na format Romaszewskiego, mruga okiem – są bohaterowie i są bóstwa – jak Wałęsa i Michnik.

I jeszcze jeden casus pokazujący, jak względne jest dekretowanie, kto jest żywym pomnikiem, a kto nie. Porównajmy dzisiejszą pozycję medialną dwóch osób. Oto Władysław Bartoszewski od dwóch lat jest obsypywany przez liczne magazyny tytułami dżentelmena roku i autorytetu. Drugi przedstawiciel pokolenia II RP, czyli Wiesław Chrzanowski, w ostatnich latach nie zaznał jednej dziesiątej hołdów, jakie są udziałem obecnego doradcy premiera.

Pomnik może sobie na wiele pozwolić, toteż bardzo często w aktualnej rozgrywce politycznej przyjmuje rolę zagończyka. Pomnik może pozwalać sobie na agresywne wypowiedzi, ale gdy ktoś się na nie oburza, odzywają się gniewne głosy wskazujące na jego bohaterską przeszłość. Owszem, ktoś, kto przychodzi na obchody rocznicy powstania warszawskiego czy Sierpnia ‘80, powinien umieć się powstrzymywać od niegrzecznych zachowań. Ale też nie powinno się przekraczać miary w świętym oburzeniu, że do takich incydentów w ogóle dochodzi. "Bydło i niebydło" jest cacy, a buczenie jest be?

Trzeba się na coś zdecydować: albo jest się szacownym bohaterem i wtedy unika się zaczepnego tonu w wypowiedziach na temat aktualnych sporów politycznych, albo nie dziwi się potem, że wywołują one emocje.

Ilekroć ktoś zwraca uwagę, że jednych uczestników historycznych wydarzeń wynosi się pod niebiosa, a innych pozostawia w zapomnieniu, w odpowiedzi zawsze pojawia się ten sam zaczepny ton. – A co? – słyszymy. – Frasyniuk czy Wałęsa nie byli bohaterami? Oczywiście, że byli, ale czym innym jest być bohaterem, a czym innym żywym pomnikiem.

Pomnikami bywają niekłamani bohaterowie, ale nie każdy bohater bywa lansowany na pomnik. Aby być pomnikiem III RP, nie wystarczyło narażać się w czasach PRL. Trzeba było jeszcze wiedzieć, po której stronie stanąć po rozpadzie wielkiej "Solidarności". I broń Boże, nie zaglądać do teczek.

Po 1989 roku monopol na osądzanie, kto jest prawdziwym bohaterem, miał salon lewicowo-liberalny. Nic dziwnego, że pojawienie się IPN jako weryfikatora świetlanych biografii zostało przyjęte jako zagrożenie. IPN-owi przypięto więc łatkę "policji pamięci" – choć to inni policjanci pamięci z "Gazety" zakazywali zadawania nieprawomyślnych pytań bohaterom ze swojej bajki. Gdy raz arbitralnie napisało się lukrowaną historię opozycji i "Solidarności", każde samowolne badania historyczne stają się bluźnierczym "pisaniem historii na nowo". Bo kto kontroluje przeszłość, kreuje przyszłość.

Histeria wokół Lecha Wałęsy rozkręca się w najlepsze. Przez cały miniony weekend media pasjonowały się faktem, że historycznego przywódcy "Solidarności" nie było na uroczystościach Sierpnia. Zapomniano tylko dodać, że Wałęsa wcześniej sam oświadczył, że nie ma ochoty świętować z ludźmi, którzy chcą ukraść zwycięstwo. Co ciekawe, nikt nie pociągnął tej tezy. Co to znaczy ukraść zwycięstwo? Komu ukraść? Wałęsie? Czy znaczy to zatem, że zwycięstwo w Sierpniu ‘80 jest własnością Wałęsy i tylko on ma do niego prawo? A może złodzieje zwycięstwa sami pozorowali walkę z komuną? Czy Lech Kaczyński albo Andrzej i Joanna Gwiazdowie nie uczestniczyli w strajkach? Byli tchórzami?

Pozostało 93% artykułu
Historia
Krzysztof Kowalski: Heroizm zdegradowany
Historia
Cel nadrzędny: przetrwanie narodu
Historia
Zaprzeczał zbrodniom nazistów. Prokurator skierował akt oskarżenia
Historia
Krzysztof Kowalski: Kurz igrzysk paraolimpijskich opadł. Jak w przeszłości traktowano osoby niepełnosprawne
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia
Kim byli pierwsi polscy partyzanci?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska