Przewodniczący jury Krzysztof Zanussi powiedział: – Niedostatkiem niektórych prac był brak motywacji psychologicznej bohaterów lub niejasno przedstawione cele „Solidarności”. Okazało się po raz kolejny, że nie umiemy tworzyć dzieł o naszych sukcesach. Wolimy rozdrapywać rany, wspominać to, co nam się nie udało. Choć na żaden temat wielkie dzieło nie powstanie na zamówienie.
Nie zgadzam się z tym twierdzeniem. Na państwowe zamówienie powstawały arcydzieła, np. Kaplica Sykstyńska, filmy „Iwan Groźny” w ZSRR, „Triumf woli” w Trzeciej Rzeszy i wiele innych. Co łączy trzy wymienione a bardzo różne dzieła? Wyrażały pewien paradygmat, czyli panującą opinię, czym jest kolejno – chrześcijaństwo, państwowość rosyjska i nazizm. Michał Anioł, Sergiusz Eisenstein oraz Leni Riefenstahl uruchomili wyobraźnię twórczą w ramach paradygmatu, wiedząc, że dzięki temu mają poparcie mecenasów i zapewnione uznanie publiczności, dlatego ich trud nie pójdzie na marne.
Natomiast nie wiemy, czym była „Solidarność”. Stary paradygmat się zużył. Do Okrągłego Stołu panowało powszechne przekonanie, że był to spontaniczny zryw robotniczo-narodowy z inspiracji duchowej polskiego papieża. Po 1989 roku rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana. Żaden poważny twórca nie chciałby się ośmieszyć, podtrzymując tamten mit. Za rządów Prawa i Sprawiedliwości przebił się do obiegu publicznego projekt nowego paradygmatu – w naszym wielkim zrywie miała udział wielka prowokacja. „Solidarność” wydostała się w pewnym stopniu spod kontroli prowokatorów dzięki heroizmowi działaczy związku i opozycji. Jednak esbecka akcja „transformacja” skończyła się bardzo dobrze dla partyjnej nomenklatury, dla większości Polaków – dobrze lub raczej dobrze, a dla bardzo wielu heroicznych działaczy związku – klęską i upokorzeniem.
Nie wiem, czy to jest prawda ostateczna. Ale warto ujrzeć w kinie taką ironiczną wizję i poddać dyskusji. Jednak żaden uznany twórca nie stworzy jej, wiedząc, że bez względu na zasługi zostałby zaszczuty. A młody odważny, który dopiero musi się wybić, obalając idoli, nie dostałby na to ani grosza.
Wolność słowa jest w Polsce tłumiona w popularnej kulturze i w badaniach historii najnowszej. Brutalny atak na Cenckiewicza i Gontarczyka za książkę o Wałęsie miał na celu zastraszenie wszystkich śmiałków poszukujących prawdy o „Solidarności”. Miał zabić pytanie, jaki jest bilans korzyści: kto wygrał, kto przegrał, kto tu rządzi i w czyim imieniu. Podczas tej afery wymknęło się Andrzejowi Wajdzie, że chce zrobić film o Lechu Wałęsie jako postaci tragicznej. Tylko jakim cudem pan Andrzej pokazałby tragiczny wybór Wałęsy, skoro wykluczył przesłankę takiego wyboru, biorąc udział w nagonce na autorów IPN?