Wezwany na pomoc oblężonej Cartagenie, „Budda Ameryki Południowej” na czele 300 ochotników ruszył w marcu 1816 roku na kontynent. Wielkie było zdziwienie śmiałków, gdy zamiast entuzjazmu odczuli wrogość miejscowej ludności. W tej sytuacji odezwały się dawne urazy i animozje. Bolivar cudem uniknął śmierci z rąk oficerów i uciekł na Haiti. Nie byłby sobą, gdyby pogodził się z rolą pokonanego.
W grudniu znów wylądował na wenezuelskim wybrzeżu i przyjął tytuł głównodowodzącego. Co ciekawe, zbuntowani uprzednio guerrilleros tym razem uznali władzę Libertadora i wraz z nim ruszyli przez dżunglę ku hiszpańskim twierdzom nad Orinoko: Guayanie i Angosturze. Przecięcie dróg zaopatrzenia zmusiło Hiszpanów do opuszczenia obydwu miast. Libertador triumfował, a Angostura (obecnie Ciudad Bolivar), w której ukonstytuowały się władze powstańcze, stała się bazą dalszych działań wojennych.
Siły Bolivara rosły z każdym dniem. W wyniku akcji werbunkowej w Europie nad Orinoko przybył Legion Brytyjski złożony z weteranów wojen napoleońskich. Wielkim sukcesem było także przeciągnięcie na stronę insurgentów dzikich llaneros, którzy nie tak dawno krwawo stłumili wenezuelską rewolucję. Dowodził nimi teraz José Antonio Paez, który umiejętnie osłaniał koncentrację powstańczych sił w Angosturze.
Wzmocniona armia powstańcza ruszyła na Caracas. Był to błąd, ponieważ stały tam znaczne siły hiszpańskie. Konfrontacja obu armii nad potokiem El Semen zakończyła się ciężką klęską powstańców. Bolivar, zebrawszy kilkuset rozbitków, walczył dalej i winą za porażki obarczał swoich oficerów. Pompatycznie głosił: „Jestem jak słońce pośrodku wszystkich innych; moi porucznicy nie świecą inaczej, jak tylko światłem odbitym ode mnie”.
Przekonany o swojej dziejowej misji, zwołał kongres do Angostury. Wybrano go co prawda na prezydenta, ale odrzucono jego pomysły urządzenia niepodległego państwa. Bolivar twierdził, że ludność Ameryki Południowej jest odrębnym narodem, dla którego najlepszym systemem rządów będzie republika kierowana przez silnego i dożywotniego prezydenta, narodu, który powinien mieć nadrzędną pozycję w stosunku do innych organów państwowych.