Dysydenci działali w znacznym stopniu otwarcie, spotykając się w tzw. Klubie Krzywego Koła, Klubie Poszukiwaczy Sprzeczności czy w klubie Babel warszawskiego oddziału TSKŻ.
Etos aktywności politycznej w duchu lewicowym, a jednocześnie naturalna protekcja tworzona przez ustosunkowanych rodziców, skłaniały do zabierania głosu w ważnych sprawach publicznych, często w sposób krytyczny i prowokujący. Konieczność udzielania odpowiedzi na kłopotliwe pytania, kwestionowanie słuszności prowadzonej polityki i zarzuty działania wbrew interesom mas pracujących irytowały podstarzałych aparatczyków. Tymczasem coraz częściej dochodziło do takich sytuacji, gdy członkowie środowiska nastawionej konfrontacyjnie młodzieży, z czasem nazywani komandosami, zakłócali z góry ustalony przebieg zebrań, narad i odczytów. Do nich należeli między innymi Adam Michnik i Jan Tomasz Gross. Pochodzenie etniczne kontestatorów było zróżnicowane. Były wśród nich osoby, które w przyszłości poszły zupełnie innymi drogami. Karol Modzelewski i Jacek Kuroń współpracowali nad tekstem Listu do Partii z Benedyktem Tejkowskim. Socjalizm z ludzką twarzą chciał budować Jerzy Robert Nowak.
Zjawisko nasilającej się publicznej, lewicowej kontestacji łączono z żydowskim pochodzeniem relatywnie dużej liczby zwolenników zmian i reform, domagających się wprowadzenia rządów rad robotniczych, zastąpienia WP gwardią robotniczą i przeciwnych ustępstwom na rzecz „sił reakcji”, za jakie uznawali episkopat Polski z kardynałem Stefanem Wyszyńskim na czele i środowisk kryptoendeckich, których symbolem był dla nich Bolesław Piasecki.
Aktywność zwolenników zmian (rewizjonistów), mających żydowskie korzenie, dawała ich przeciwnikom możliwość ponownego wskazywania jak w roku 1956, że zagrożeniem dla politycznego, a być może i ustrojowego ładu są „obcy”. Niezadowolonych z panujących porządków były miliony. Nie mogąc ich wszystkich represjonować, uderzenie wymierzono w tych, którzy poczynali sobie najśmielej, chociaż ekipa rządząca stosunkowo długo okazywała „cierpliwość i pobłażliwość, tolerując wybryki błądzących towarzyszy”, nierzadko pracowników akademickich i ich zbuntowanych uczniów.
Związki kontestatorów ze zwyczajną ulicą żydowską lat 60. były najczęściej żadne. Część młodzieży, gdy trafiła na kolonie organizowane przez TSKŻ, dziwiła się, że są jeszcze w Polsce ludzie mówiący w jidysz i modlący się w synagogach. Jednak ludzi pielęgnujących swoją żydowskość i tych, którzy chcieli o niej zapomnieć lub o niej nie wiedzieli, łączyły tragiczny los ich krewnych w latach Zagłady i zagrożenie nowymi przejawami antysemityzmu. Wkrótce te ostatnie stały się faktem, przerywając kilkanaście lat względnie spokojnego i dostatniego życia żydowskiego w PRL.