Kto tam trafił choć raz, w owe „tak piękne okoliczności przyrody” i architektury, to oczywiście dobrze wie. A kto nie trafił, niech jedzie – najlepiej wiosną, kiedy na wzgórzach kwitną sady owocowe, strumienie wartko płyną w parowach, a słońce wydobywa niezrównane światłocienie z attyk renesansowych kamieniczek, fryzów i pilastrów świątyń, żłobień na elewacjach spichlerzy. Z góry zamkowej widać rozległą perspektywę doliny Wisły, a za rzeką wznosi się firlejowski zamek w Janowcu.
Taki Kazimierz pamiętam z pierwszego w życiu pleneru malarskiego, kiedy miałem szczęście być uczniem warszawskiego liceum plastycznego i wykonałem swoje pierwsze olejne obrazy. Dzięki Małgorzacie Krasuckiej-Margalit, malarce i autorce tego zeszytu, widok Kazimierza i uczniowski plener znów stanął mi przed oczami...
Dzięki pani Małgorzacie wyobrażam sobie, jak miasteczko wyglądało przed wojną, kiedy znaczną część ludności stanowili starozakonni w swych czarnych chałatach, ze smolistymi bądź siwymi brodami i pejsami, przepasani jasnymi cyces w niebieskie pasy, w ciemnych jarmułkach i kapeluszach na głowach.
W dzień targowy tłum ten wylegał na rynek i wraz z okolicznymi chłopami kłębił się wokół furmanek i straganów oraz charakterystycznej studni pod dachem z gontów. Patrzyli na to studenci profesora Tadeusza Pruszkowskiego z warszawskiej ASP, który zbudował w Kazimierzu willę i przylatywał tu własną awionetką.
Właśnie żydowskich studentów – nie tylko Pruszkowskiego i nie tylko z Kazimierza – a potem znakomitych malarzy wnikliwie opisuje autorka. Jest wśród nich ulubiony uczeń Matejki – Maurycy Gottlieb, oraz jego brat Leopold – legionista Piłsudskiego, a uczeń Malczewskiego, zadziwiający i bawiący otoczenie bliźniacy Menasze i Efraim Seidenbeutelowie – sami nie do odróżnienia i identycznie malujący, czy słynna w Europie Mela Muter.