Rzecz się dzieje w niezwykłym dla nich wieku XIX – wieku heroicznym, pełnym wielkich czynów i wielkich bohaterów. Najlepszym przykładem Giuseppe Garibaldi, jak najsłuszniej uznawany za sztandar walki o wolność i demokrację, i to nie tylko w Italii. Włochy, długo umęczone i pomiatane przez wielkie potencje tego świata, podnoszą głowę. I teraz one są inspiracją dla innych, również Polaków.
Starczyło wszakże, aby ich państwo trochę okrzepło, a już zaczyna Włochów uwodzić marzenie o zamorskich koloniach. Bo, rozumie się, że państwo comme il faut, państwo, które chce grać w „koncercie” europejskim, kolonie mieć musi.
No to rzucili się na Abisynię, dokonując przy tym dość obrzydliwego oszustwa natury dyplomatycznej. Ale nim ruszy się na jakąkolwiek wyprawę, trzeba sobie jakoś wyobrazić przeciwnika.
Jednakże z mocy europejskiej pychy i własnej ignorancji następcy Cezara nie całkiem pomyśleli, jak to w tej Abisynii będzie, choć – jak sądzę – materiałów mieli pod dostatkiem. Z pewnością mogli się łatwo dowiedzieć, że ów kraj zamieszkuje lud o starej kulturze, a nie dzicz o manierach średnioneolitycznych. Powinni też słyszeć, że cesarz tego kraju, słynny Menelik, jest człekiem bardzo roztropnym, któremu nieobce są rozmaite pomysły modernizacyjne. Te zaś, czego też można się było domyślić, musiały objąć jego armię, co w owych czasach oznaczało zaopatrzenie się w armaty.
No i w dziejach wojen kolonialnych stało się coś przedziwnego, najzupełniej paradoksalnego. Napadnięci Afrykańczycy rozbili włoskich, pożal się Boże, kolonizatorów… salwami artylerii. W przełomowym momencie bitwy zadziałały działka renomowanej francuskiej (choć założonej przez Amerykanina) firmy Hotchkiss, które rozklepały Włochów na placek. Bardzo krwawy placek, bo najezdniczy korpus stracił 2/5 stanu osobowego, co daje dobrych kilka tysięcy luda. Lekcja była straszna.