Spór między endekami i piłsudczykami, którego echa słyszymy do dziś, narodził się właśnie wtedy, w pierwszych latach XX wieku, kiedy obydwa ugrupowania przyjęły odmienne programy dochodzenia do niepodległości. Do owego czasu odnosi się tekst Jędrzeja Giertycha (dziadek znanego obecnie polityka Romana), jednego z kontynuatorów myśli Dmowskiego w II połowie XX wieku.
Czytelnikowi polskiemu, niewdrożonemu do myślenia kategoriami politycznymi i powodującego się odruchami uczuciowymi, może się wydawać patriotycznym, że Piłsudski prosił Japończyków – czy też nawet domagał się od nich – by poruszyli sprawę polską na konferencji pokojowej. Ale działalność polityczna nie polega na robieniu patriotycznie wyglądających gestów. Występowanie przez naród polski z petycjami do mocarstw o sprawiedliwość tylko położenie narodu polskiego pogarszało, bo sprowadzało sprawę polską na poziom zagadnienia jakby literackiego, będącego przedmiotem pustej deklamacji.
Sprawa polska to było wielkie zagadnienie polityczne i trzeba je było stawiać w sposób polityczny, to znaczy wysuwać je tam, gdzie mogło być załatwione – mianowicie w Wersalu w roku 1919 – albo nie wysuwać go wcale. Było rzeczą oczywistą, że Japonia się na konferencji pokojowej sprawą polską opiekować nie będzie, że ograniczy się tylko do załatwienia swoich własnych spraw. Gdyby zaś nastąpił wypadek nieprawdopodobny, że uczyniłaby w sprawie polskiej jakąś deklarację, to uczyniłaby to tylko po to, by swoje stanowisko w sprawie polskiej drogo „sprzedać”, uzyskując za wycofanie się propolskiej demonstracji jakieś inne ustępstwo w sprawach obchodzących ją bezpośrednio.
Lepiej było, by sprawa polska za środek nacisku w obcych nam sprawach używana nie była. A także by oszczędzona była narodowi polskiemu kompromitacja odrzucenia, podeptania i przemilczenia jej szeroko zakreślonych postulatów. A w takim razie lepiej było z domaganiami się dotyczącymi konferencji pokojowej w ogóle nie występować. Dostać się na międzynarodową konferencję pokojową jest w ogóle bardzo trudno.
Polska była nieobecna nie tylko na kongresie wiedeńskim 1815 roku (choć Księstwo Warszawskie miałoby po temu tytuł formalny), ale także i na wszystkich konferencjach i kongresach epoki napoleońskiej, takich jak Tylża. Jeśli obóz księcia Czartoryskiego i Hotelu Lambert domagał się w swoim proangielskim zaślepieniu udziału Polski w konferencji pokojowej po wojnie krymskiej, było to przejawem złudzeń tak samo naiwnych jak złudzenia Piłsudskiego w Japonii, tyle tylko że w ogólnej sytuacji robiącej wrażenie nie tak wielkiej dysproporcji sił.