To ostatni większy kontratak LOW.
13 września polskie oddziały wycofują się na Kępę Oksywską, zapada też decyzja o ewakuacji Gdyni. Dzień później miasto zajmuje Landespolizei Eberhardta. Od północy na Kępę próbuje się wedrzeć pułk SS-Heimwehr Danzig. Przemieszcza się po odsłoniętej, biegnącej przez bagna „psiej grobli”, ale celny ogień resztek 1. MPS wykrwawia esesmanów.
Kępa nie jest jednak dobrym miejscem do obrony. Przeważnie bezleśna, poprzecinana tu i ówdzie jarami, stanowi łatwy cel dla lotnictwa. Niemcy wykorzystują to bezlitośnie. Jedynie nocami Dąbek może rzucać resztki batalionów na wchodzących na wysoczyznę Niemców. 18 września bronią się już odosobnione punkty, a nieliczna artyleria polska z braku amunicji milczy. Dzień później Niemcy zdobywają koszary na Oksywiu. Płk Dąbek walczy do końca – z oficerów i zebranych naprędce żołnierzy tworzy oddział w Babim Dole, wokół tzw. Białego Domku. Ostrzał moździerzy jest jednak niemiłosierny.
Pułkownik nie chce iść do niewoli. Widząc zbliżających się Niemców, strzela sobie w głowę. „Nieprzyjacielski dowódca, który stawiał opór do ostatniego żołnierza, popełnił samobójstwo. Został pochowany przez około 20 polskich i czterech niemieckich oficerów zaraz na miejscu, w ziemi, na której tak mężnie walczył”. Tyle relacja kpt. Rechlina. Kępa Oksywska pada.
[srodtytul]Wróg w powietrzu i na morzu[/srodtytul]
Ofensywa Kriegsmarine i Luftwaffe w rejonie Zatoki Gdańskiej miała początkowo większy rozmach niż działania lądowe gen. Kaupischa. Wraz z rozpoczęciem ostrzału Westerplatte przez „Schleswig-Holstein” dziesiątki heinkli niszczą lotniska w Pucku i Rumi. Z powietrza atakowane są też Hel i Oksywie. Mocno okopane, zamaskowane pozycje kmdr. Steyera wyjdą z tego nalotu bez szwanku, ale w porcie oksywskim tonie kilka okrętów pomocniczych. Załoga torpedowca ORP „Mazur” szyje z broni przeciwlotniczej, gdy na pokład okrętu wdziera się już woda.
Do ostrzału portu w Oksywiu przyłącza się niemiecki pancernik. Trzon floty polskiej umyka więc w morze, by na Helu przeczekać do nocy i rozpocząć minowanie zatoki. Flota trafia jednak z deszczu pod rynnę. Po południu konwój złożony z „Gryfa”, „Wichra”, trałowców i kanonierek atakują sztukasy. Piloci wiedzą, że „Gryf” ze swoimi 290 minami stanowi dla Kriegsmarine duże zagrożenie. Wiedzą to również Polacy, więc trałowce i „Wicher” rozluźniają szyk, aby skupić bombardowanie na sobie. W efekcie żadna z bomb nie trafia w okręty, ale „Gryf” doznaje uszkodzeń od wybuchów. Siada elektryczne wspomaganie steru, miny zeskakują z prowadnic, a odłamki zabijają dowódcę okrętu kmdr. ppor. Kwiatkowskiego. Dowodzenie przejmuje kpt. Łomidze, który rozkazuje zrzucić do morza cały ładunek nieuzbrojonych min. To posunięcie tłumaczy potem zagrożeniem okrętu w razie kolejnych ataków lotnictwa. Starszy stopniem dowódca „Wichra” kmdr. de Walden każe jednak przerwać wyrzucanie min, a Łomidze po dotarciu konwoju na Hel zostaje odsunięty od dowodzenia.
Nadchodzi noc. Plan „Rurka” z racji wydarzeń na „Gryfie” nie może być zrealizowany. Dowództwo floty zapomina jednak poinformować o tym „Wichra”. Niewidoczny dla wrogów okręt dwukrotnie znajduje się na idealnej pozycji do ostrzału przepływających w świetle księżyca niemieckich niszczycieli. Nie reaguje jednak, bo plan zakłada atak jedynie w przypadku zagrożenia akcji, a de Walden jest przekonany, że osłania właśnie minowanie zatoki. Po powrocie spotka go druga niemiła niespodzianka. W obliczu absolutnego panowania Niemców w powietrzu kontradm. Unrug postanawia wyokrętować załogi „Wichra” i „Gryfa”, a okręty potraktować jako nieruchome baterie.
3 września nad ranem w odległości 17 km od cypla helskiego pojawiają się dwa niemieckie niszczyciele „Leberecht Mass” i „Wolfgang Zenker”. Niemcy pierwsi otwierają ogień. Mają przewagę, są w ruchu i trafiają kilka razy w „Gryfa”. Ogień baterii im. Laskowskiego i okrętów polskich jest jednak celniejszy: działa „Wichra” niszczą połowę artylerii „Wolfganga Zenkera”, a potem wraz z artylerią „Gryfa” nakrywają celną salwą „Leberechta Massa”. Jeden pocisk trafia w okolice mostka, gdzie ginie kilku marynarzy. Po pięciu minutach walki uszkodzone niemieckie okręty stawiają zasłonę dymną i czmychają w kierunku Piławy. Było to jedyne starcie okrętów nawodnych w tej kampanii. Rozgniewany gen. adm. Albrecht chce zniszczyć polską flotę na Helu intensywnymi atakami z powietrza. Jeszcze tego samego dnia zbombardowane „Gryf” i „Wicher” toną w porcie. Z wraków udaje się przenieść na ląd część dział.
Trzon polskiej floty nawodnej przestał istnieć, ale polskie trałowce, zwane ptaszkami od ptasich nazw, poczynają sobie śmiało. 7 września załoga ORP „Jaskółka” strąca sztukasa. 12 i nocą z 13 na 14 września trałowce podpływają w rejon broniącej się Kępy Oksywskiej i ostrzeliwują pułk Grenzwache atakujący ją od północy. Tej samej nocy stawiają kilkadziesiąt min. Ale 14 września i je dopadnie zemsta Luftwaffe, choć trzy ptaszki przetrwają do kapitulacji.
[srodtytul]Hel broni się do 2 października[/srodtytul]
Po rozbiciu floty i upadku Kępy Oksywskiej atutem obrońców Helu pozostaje artyleria. Skutecznie odpędza ona niemieckie trałowce próbujące oczyścić z min przejścia do Gdyni dla niemieckich pancerników. 25 września helscy artylerzyści święcą dużo większy sukces. Bateria im. Laskowskiego trafia w nadbudówkę „Schleswiga-Holsteina” ostrzeliwującego Hel z wysokości Kępy Oksywskiej. Odłamki ranią załogę, a pocisk przebija pokład i zabija kilku marynarzy leżących w izbie chorych oraz felczera. Pancernik wycofuje się z walki.
Do ataku na Hel – ostatni polski bastion nad Bałtykiem, szykują się niemieckie siły lądowe. Na razie czekają pod Władysławowem u nasady półwyspu, aż okręty, artyleria i lotnictwo wykrwawią siły obrońców i zmuszą ich do kapitulacji. Niemiecka piechota rusza do natarcia 29 września. Kompanie KOP, które utraciły sporo ludzi w utarczkach z patrolami, wycofują się na linię pomiędzy Chałupami a Kuźnicą. Tu niemiecki atak zatrzymuje potężna eksplozja zakopanych głowic torpedowych. Wybuch 10 ton trotylu nie zdołał przeciąć mierzei, ale wybił w ziemi kilkumetrowy jar, który znacznie utrudnił działanie przeciwnikowi.
Obrońcy też mają problemy – pod wpływem wieści o wkroczeniu Sowietów, ewakuacji naczelnego wodza i rządu do Rumunii spada morale załogi i ludności cywilnej. 25 września chłopi z Chałup wymachują białymi szmatami do niemieckich samolotów. Wysłanych w celu wyjaśnienia sytuacji marynarzy biją i rozbrajają. Dopiero patrol żandarmerii uspokaja wieś pod groźbą egzekucji wybranych mieszkańców. Kilka dni potem bunt dotyka 12. i 13. Kompanię Przeciwdesantową, obie złożone z miejscowych. Część żołnierzy opuszcza umocnienia, planując zdobycie kilku kutrów i skryte przedostanie się do Pucka. Kmdr Steyer wysyła przeciwko nim kopowców i marynarzy, którzy opanowują sytuację. Prowodyrzy zajść lądują w areszcie i zapewne zostaliby rozstrzelani, gdyby nie kapitulacja samotnego półwyspu 2 października. Przesądziło o niej wyczerpanie zapasów żywności oraz brak nadziei na odsiecz.
[srodtytul]Podwodna epopeja[/srodtytul]
Gdy trwały walki na lądzie, polskie okręty podwodne walczą o przetrwanie, z myśliwego stają się zwierzyną. Sektory trzech z nich pokrywają się bowiem z linią niemieckich blokad morskich zamykających Zatokę Gdańską. Na „Rysia” i „Wilka” padają wielkie ilości bomb głębinowych, atakują je samoloty, bacznie szukają gęsto rozstawione niszczyciele i trałowce. Mimo to polskim podwodniakom udaje się postawić kilka zapór minowych, na których w październiku wylecą dwa niemieckie trałowce. Wykonują też ataki torpedowe. „Sęp” atakuje 2 września niszczyciela „Friedrich Ihn”. Odpala torpedę, lecz jej ślad dostrzegają Niemcy. Niszczyciel wykonuje gwałtowny zwrot i po dwóch minutach na „Sępa” lecą bomby głębinowe. Szczęścia nie ma również „Wilk” – gdy przymierza się do ataku na inny niemiecki niszczyciel, eskortujące go trałowce wykrywają polski okręt, obrzucając go bombami głębinowymi.
Widząc te niepowodzenia, kontradm. Unrug zmienia plan działań dla okrętów podwodnych. Mają one operować na pełnym morzu, atakując linie komunikacyjne Niemców. Zadanie o tyle ułatwione, że Kriegsmarine uznało okręty polskie za zatopione. Polacy mają teraz większą swobodę działania, lecz umowy międzynarodowe zabraniają strzelać do nieuzbrojonych i nieeskortowanych statków wroga bez ostrzeżenia. Okręt podwodny ma podpłynąć wynurzony do nieprzyjaciela, poczekać, aż ten wyładuje załogę na szalupy, bezpiecznie odpłynie i dopiero wtedy można statek zatopić. W efekcie żegluga niemiecka nie ucierpi, jedynie „Wilk” spróbuje jeszcze ataku na krążownik „Admiral Hipper”, który po dostrzeżeniu peryskopu oddali się czym prędzej.
W połowie września podwodniakom zaczynają doskwierać awarie spowodowane atakami i brak paliwa. Zawinięcie do portu helskiego jest śmiertelnie niebezpieczne, Unrug zezwala więc na ucieczkę do portów neutralnych, a najlepiej brytyjskich. „Ryś”, „Żbik” i „Sęp” płyną do Szwecji, gdzie zostają internowane. „Wilk” przedrze się przez cieśniny duńskie do Anglii, ocierając się niemal o śmierć. Nocą dwa niemieckie niszczyciele przepływają w odległości 50 metrów od wynurzonego i płynącego z pełną prędkością polskiego okrętu.
Najbardziej dramatyczne będą losy „Orła”. Jego dowódca kmdr ppor. Kłoczkowski zapada na tyfus. Okręt zawija więc do Tallina w celu wysadzenia dowódcy na ląd i przeprowadzenia napraw. Estończycy, zrazu pomocni, po kilku godzinach internują „Orła”. Zabierają mapy, broń, rozpoczynają wynoszenie torped. Dzielna załoga pod wodzą kpt. Jana Grudzińskiego decyduje się na ucieczkę. W nocy z 17 na 18 września załoga obezwładnia estońskich strażników i podnosi cumy. Dzięki zasłonie dymnej okręt ścigany salwami artylerii portowej ucieka na pełne morze, po kilku dniach wypuszczając pojmanych Estończyków koło Gotlandii. Jeńcom dano whisky, jedzenie, dolary i składaną łódź.
„Orzeł” rozpoczyna swoją bałtycką odyseję. Pozbawiony map, urządzeń nawigacyjnych i większości torped przez kilka tygodni szuka okazji do ataku na niemieckie statki. Dopiero gdy kończy się zapas słodkiej wody, przemyka się na początku października przez Sund do Anglii. Był to wyczyn nie lada, gdyż okręt płynął według mapy Bałtyku wykreślonej z pamięci przez oficera nawigacyjnego por. Mariana Tadeusza Mokrskiego na podstawie spisu latarń morskich (w legendzie mapy jej twórca zapisał: „Głębokości podane w metrach i domysłach”).
[i]Jakub Ostromęcki - absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, nauczyciel historii i WOS w jednym z warszawskich liceów[/i]