Sowieckie czołgi ruszają do natarcia. Ale już po chwili pierwszy z nich, trafiony pociskiem z działka ppanc., zaczyna płonąć. Polscy artylerzyści mierzą jak na ćwiczeniach. Ich działa sieją spustoszenie – 12 atakujących czołgów, napędzanych benzyną, pali się jasnym, wysokim płomieniem. Tylko paru czołgistom udaje się ujść z życiem.
Ale Szack, którędy prowadzi droga do niedalekiego już Bugu, wciąż jest w rękach sowieckiej 52. Dywizji Strzelców. Generał Wilhelm Orlik-Rückemann, dowodzący 4 tys. żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza, którzy od czterech dni przebijają się z Polesia na zachód przez tereny opanowane już przez Armię Czerwoną, wydaje rozkaz do natarcia. Sowiecka obrona nie wytrzymuje brawurowego ataku. Bataliony KOP – jest 28 września 1939 r. – wkraczają do miasteczka. Dzień później stają nad Bugiem. Ich dowódcy świta nadzieja, że jego oddziałom uda się połączyć z SGO „Polesie” generała Kleeberga, która przeszła wcześniej tym szlakiem.
Pierwsze meldunki o przekroczeniu przez Armię Czerwoną polskiej granicy dotarły do sztabu KOP w Dawidgródku już 17 września o piątej rano. W przeciwieństwie do wielu innych wyższych dowódców, którzy z braku jasnych rozkazów próbowali z Sowietami pertraktować, dowodzący Korpusem generał Orlik-Rückemann nie miał złudzeń i wahań. Rozrzucone wzdłuż wschodniej granicy strażnice KOP stawiły zacięty opór nowemu najeźdźcy. Po paru dniach generałowi udaje się zebrać oddziały KOP rozrzucone na środkowym odcinku granicy, na skraju bagien poleskich – brygadę KOP „Polesie”, pułk „Sarny” i kilka batalionów z innych pułków. Ze zgrupowaniem liczącym ok.
7,5 tys. żołnierzy podejmuje marsz na zachód. Atakują je nie tylko oddziały sowieckie. W wielu miasteczkach i wsiach rządzi już miejscowa milicja, a na drogach straszą bramy triumfalne wzniesione na powitanie Armii Czerwonej. Improwizowana brygada KOP musi, nim dotrze do Bugu, stoczyć około 40 potyczek. Ale taką wojnę – przypominającą sienkiewiczowską wyprawę samotnego podjazdu przez stepy ogarnięte kozacką zawieruchą – jej dowódca zna i rozumie.
Wilhelm Rückemann, wywodzący się z austriackiej rodziny, spolszczonej i od dawna zasiedziałej w Galicji, w działalność niepodległościową zaangażował się już w pierwszych klasach Gimnazjum Realnego we Lwowie. Zakładał m.in. „zarzewiacki” oddział skautowy. W czasie studiów na Politechnice Lwowskiej przeszedł przeszkolenie w Drużynach Strzeleckich. W lecie 1914 r. wyruszył na front z krakowskich Oleandrów. Ranny pod Dęblinem przez wiele miesięcy leczył w szpitalach strzaskane odłamkiem ramię. Jako dowódca kompanii w 6 pp w III Brygadzie Legionów walczył m.in. pod Kostiuchnówką – pułkowy rymopis zauważył już w owych latach, że „dużo ma entuzjazmu, myśli generałem zostać”.