W parku przed dworem w Krubkach niedaleko Wołomina major Henryk Dobrzański staje przed frontem swego oddziału. Stu kilkudziesięciu ułanów od tygodnia przebija się znad granicy litewskiej na odsiecz oblężonej stolicy. Dziś właśnie, 28 września, rozeszła się wiadomość o kapitulacji stolicy. Major Dobrzański oznajmia dobitnie: „Ja broni nie złożę, munduru nie zdejmę”. Zostaje przy nim pięćdziesięciu oficerów i podchorążych oraz kilku podoficerów.
Następnego dnia ruszają na południe. Pod Maciejowicami przeprawiają się przez Wisłę. Jest już październik, w kraju niepodzielnie panują najeźdźcy. Ale oddziałek ułanów witany jest we wsiach Kielecczyzny nie tylko ze zdumieniem – ale i nadzieją. Tak dojrzewa postanowienie – zamiast przebijać się na Węgry, pozostać i bić się w kraju. A wiosną, gdy ruszy na zachodzie ofensywa sprzymierzeńców, nad Wisłą wesprze ich polska armia powstańcza. Jej zaczątkiem mają być właśnie ułani majora Dobrzańskiego – czyli od tej pory Oddział Wydzielony WP. Jego oficerowie i żołnierze przyjmują konspiracyjne pseudonimy. Sam major Dobrzański wybiera przydomek rodowy – „Hubal”.
Przed wojną utarło się w wojsku, że major Dobrzański „nie nadaje się na czasy pokoju”. I rzeczywiście, jego żywiołem, od chwili gdy mając 17 lat, stawił się na stacji zbornej Legionów w Krakowie – była wojna w siodle. Potomek adiutanta króla Stanisława Augusta, pułkownika Dobrzańskiego, walczył jako kapral w 2. Pułku Ułanów Polskich w II Brygadzie Legionów. Podczas odsieczy Lwowa dowodził już szwadronem. W 1920 r. wyróżnił się męstwem w walce z kozakami Budionnego m.in. pod Komarowem i Borowem. Za tę ostatnią bitwę odznaczono go krzyżem Virtuti Militari. A potem – długie lata służby w kawaleryjskich pułkach: Bielsko-Biała, Grudziądz, Rzeszów, Wilno. Generał Juliusz Rómmel wspominał, że „wszyscy dowódcy Henia lubili, ale chętnie się go ze swych jednostek pozbywali”. Niepohamowany, daleki od jakiejkolwiek układności, gwałtownie reagujący na kłamstwo i obłudę często popadał w konflikty z przełożonymi. Czasem ponosiła go też ułańska fantazja. W Grudziądzu pościnał szablą „dla wprawy” młode drzewka w miejskim parku. „Urodziwy watażka o jasnych włosach i złotym sercu” – pisał płk Wacław Lipiński. Nazywano go też „spóźnionym o trzy wieki Kmicicem”. Przed garnizonową nudą ratował go sport jeździecki. Urodzony jeździec – jako oś- miolatek poturbował się podczas brawurowego skoku na koniu przez krowę – reprezentował Polskę w 11. międzynarodowych zawodach hippicznych, trzykrotnie zajmując pierwsze miejsca.
W Nowy Rok 1940 r. kilku „hubalczyków” w mundurach i z bronią – niczym chorągiew laudańska u Sienkiewicza – uczestniczy w mszy w kościele w Poświętnem. Do „Hubala” ściągają ochotnicy. W lutym 1940 r. oddział obozujący w odciętej od świat śniegami wsi Gałki rozrasta się do ponad 300 ludzi. Ale już 13 marca ppłk „Miller”, Leopold Okulicki, przywozi w imieniu komendanta głównego ZWZ rozkaz jego rozformowania – głównie z powodu represji okupanta grożących cywilom. „Hubal” pozostawia podkomendnym decyzję, czy się mu podporządkować. I znów zostaje tylko z 70 żołnierzami. Do tego z dowódcy jedynego oddziału WP, który nie złożył broni, staje się samowolnym zagończykiem – prawie banitą.
Z nadejściem wiosny dowództwo niemieckie ściąga w okolice Skarżyska-Kamiennej trzy pułki SS i trzy bataliony policji, 8 tys. żołnierzy. Hubalczycy zadają Niemcom ciężkie straty pod Huciskami, a potem przedzierają się przez pierścień okrążenia pod wsią Szałas. Ale wkrótce do liczącego już tylko 23 kawalerzystów oddziału dociera wiadomość, że Niemcy spacyfikowali w odwecie Huciska, Gałki, Szałas i Skłoby, mordując ok. 700 ich mieszkańców. „To był cios, po którym major się już nie podniósł” – wspominał jeden z jego oficerów, Marek Szymański.