Sztab generalny błyskawicznie opracował doskonały plan inwazji na Danię i Norwegię, a dowódcy i żołnierze wykonali go co do joty. Rozmach uderzenia, współdziałanie wszystkich rodzajów sił zbrojnych, śmiałe desanty z morza i z powietrza przeraziły świat. Kazały też inaczej spojrzeć na rzekomy Parademarsch w Polsce.
Duńscy i norwescy potomkowie wikingów zachowali się różnie. Duńczycy pozwolili na swobodny marsz przez Jutlandię. Baterie nabrzeżne nie strzelały do niemieckich okrętów, a niespełna setka najeźdźców prawie bez walki opanowała Kopenhagę. Przelot samolotów z czarnymi krzyżami tak przeraził króla i rząd, że Dania skapitulowała po paru godzinach.
To był prawdziwy Parademarsch. Porównajmy to choćby z oporem polskich redut. Porównajmy zresztą nie tylko obie kampanie. W krajach zachodniej Europy, zwłaszcza germańskich, okupacja niewiele odbiegała od sytuacji w samej III Rzeszy. Wiosną 1940 roku setkami rozstrzeliwano już polską inteligencję w Palmirach...
Norwegowie okazali więcej męstwa i dumy od południowych pobratymców. Ich okręty tonęły, ale i zatapiały jednostki Kriegsmarine. Żołnierze, choć nieliczni, strzelali do wroga i czekali na odsiecz. Sędziwy król Haakon VII nie skapitulował, ale ewakuował się i trwał wolny w Wielkiej Brytanii, dodając otuchy rodakom. Trzeba jednak pamiętać, że piąta kolumna i rząd Quislinga stały się niestety norweskim wzorem dla innych sojuszników Hitlera.
Ciekawe wnioski wysnuli ze skandynawskiej lekcji Szwajcarzy. Rozbudowali oraz dozbroili armię czynną i obronę terytorialną, a także opracowali plan obrony w Alpach. I Hitler stracił ochotę na inwazję. Co prawda Szwajcarzy zgodzili się też na komunikację między Niemcami i Włochami przez swoje terytorium, o co głównie chodziło faszystowskim sojusznikom.