Kryptonim „Lew morski”

22 czerwca 1940 roku Europa Zachodnia po rachitycznym oporze zgina kark pod butem Wehrmachtu. Potężna Francja nie ma już ducha walki, który pozwolił jej wygrać poprzednią wojnę światową, resztki Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego rejterują z plaż Dunkierki. Przekonanie o własnej niezwyciężoności sięga w Niemczech zenitu. Wydaje się tylko kwestią czasu, gdy osamotnieni Anglicy poproszą o warunki kapitulacji.

Publikacja: 29.05.2009 17:07

Przygotowania do operacji „Lew morski” – próba załadunku czołgu Panzer III na barkę desantową

Przygotowania do operacji „Lew morski” – próba załadunku czołgu Panzer III na barkę desantową

Foto: bundesarchiv, ARCHIWUM „MÓWIĄ WIEKI”

Red

Wielka Brytania w planach Hitlera zajmowała miejsce szczególne: w zamian za uznanie dominacji Rzeszy w Europie i na morzach dyktator dobrotliwie pozwoliłby Brytyjczykom zachować kolonie. Nie uśmiechało mu się marnowanie dużej liczby żołnierzy i sprzętu na zdobywanie Wyspy – przewidywane straty byłyby zbyt duże, a niebawem czekała go dużo poważniejsza rozprawa z Sowietami. Owe pozornie łagodne podejście Hitler tłumaczył też względami ideologicznymi. Anglicy mentalnie mieli jakoby przejawiać najlepsze cnoty narodu germańskiego. W połowie lipca Berlin śle więc noty dyplomatyczne utrzy- mane w pojednawczym jak na Trzecią Rzeszę tonie. Ale Londyn nie odpowiada – z Winstonem Churchillem na czele rządu Anglia będzie się bronić dalej. Trzeba ją zatem zniszczyć.

Nie da się zneutralizować Wielkiej Brytanii bez inwazji lądowej. Przygotowania do operacji „Seelöwe” (Lew morski) nabrały tempa po 16 lipca 1940 roku. Zaplanowany na połowę września 1940 roku desant miały przeprowadzać grupy armii niedawno podbijające Francję. Udane lądowanie miało się zakończyć zniszczeniem głównych sił brytyjskich i okupacją południowej Anglii oraz jej portów. Był jednak problem. Otóż silna brytyjska flota i lotnictwo posłałyby cały niemiecki desant na dno kanału La Manche. Liżąca rany po kampanii norweskiej Kriegsmarine ustępuje zaś liczebnie i jakościowo marynarce brytyjskiej. Należało więc najpierw zdobyć panowanie w powietrzu. Mająca wolne ręce Luftwaffe poradziłaby sobie potem z brytyjską flotą. Kluczowe było zniszczenie lotnictwa myśliwskiego. Pozbawione osłony brytyjskie bombowce nie będą już groźne.

[srodtytul]Brytyjski plan obrony[/srodtytul]

Anglicy doskonale zdawali sobie sprawę z własnej słabości. Najgorzej wyglądała sytuacja w siłach lądowych. Członkowie pospolitego ruszenia – Home Guard, z braku lepszych możliwości uzbrajani byli w halabardy czy muzealne karabiny. RAF (Królewskie Siły Powietrzne), choć znakomicie wyposażony, w walkach we Francji poniósł straty i ustępował liczebnie Luftwaffe. Najistotniejsze było zatem stosowanie zasady ekonomii sił, reagowania na powietrzne ataki ściśle wyliczoną liczbą maszyn w precyzyjnie określonym momencie. Niemcy za wszelką cenę chcieli dopaść brytyjskie myśliwce, te zaś, skupiając się na niemieckich bombowcach, miały za wszelką cenę unikać eskortujących myśliwców.

Anglicy pokładali ufność (i słusznie) w wynalazku, który zmienił wojnę – radarze. Do lipca 1940 r. łańcuch stacji radiolokacyjnych pokrył całe południowe i wschodnie wybrzeże Wyspy. Ważną rolę spełniały też gęsto rozstawione posterunki obserwacji wzrokowej i nasłuchu radiowego. Angielskie myśliwce walczyły u siebie, to wzmacniało morale pilotów. Nie obawiali się oni o paliwo. Zestrzeleni, o ile udało się uniknąć ran i szczęśliwie lądować ze spadochronem, jeszcze tego samego dnia trafiali do macierzystych jednostek i mogli walczyć dalej.

[srodtytul]Luftwaffe kontra RAF[/srodtytul]

W tłumaczeniach nazw pododdziałów wojsk lotniczych Luftwaffe i RAF panuje mętlik. Podobnie brzmiącymi terminami w różnych krajach określano jednostki o różnej liczebności, składzie, podległości. Niemiecki Geschwader jest zatem tłumaczony jako skrzydło, pułk, dywizja lotnicza lub nawet dywizjon. Dlatego lepiej pozostać przy oryginalnej nazwie. W czasie walki najmniejszą niemiecką jednostką była para. Od 9 do 12 samolotów tworzyło podstawową jednostkę taktyczną – eskadrę (Staffel), te wiązały się w grupy (Gruppe) po 30 maszyn. Trzy grupy, czyli około 100 maszyn, tworzyło Geschwader. Większe, doraźne związki to korpusy (Fliegkorps) i floty powietrzne (Luftflotte).

Niemcy wystawili przeciw Wielkiej Brytanii trzy floty: Luftflotte 2 pod dowództwem Alberta Kesselringa, Luftflotte 3 Hugona Sperrle – obie stacjonujące w Belgii i Francji, oraz Luftflotte 5 Hansa-Jürgena Stumpffa operującą z Danii i Norwegii. Całością tych sił dowodził marszałek Herman Göring, sławny pilot myśliwski z pierwszej wojny światowej, wieloletni zausznik Hitlera, twórca potęgi niemieckich sił powietrznych.

Jednostki bombowe poprzedzano przedrostkiem „Kampf-”, myśliwskie „Jagd-”, szturmowe (np. sztukasów) „Sturzkampf-”. Istniała też kategoria niszczycieli („Zerstörer”) – ciężkich myśliwców dalekiego zasięgu BF-110, mogących również zrzucać bomby.

Niemcy mieli trzy modele bombowców. Do-17 miał najmniejszy udźwig (1000 kg bomb), ale dobrze spisywał się podczas bombardowania z małej wysokości. Szybki Ju-88 i najbardziej odporny He-111 mogły zabierać po ok. 2500 – 3000 kg bomb, jednak nawet one były bombowcami średniej kategorii, nienadającymi się do bombardowań strategicznych, gdzie liczy się zasięg i silna obrona pokładowa, a nie zdolności do bombardowania nurkowego, na punkcie którego planiści Luftwaffe mieli obsesję. Podstawowym myśliwcem był w tym czasie Messerschmitt BF-109, mogący spokojnie stawiać czoła najlepszej angielskiej maszynie Spitfire’owi.

RAF był w czasie bitwy o Anglię zorganizowany na zasadzie terytorialnej. Najmniejsze jednostki (flight) liczyły od czterech do sześciu maszyn. Wspólnie tworzyły podstawową jednostkę taktyczną – squadron (potocznie tłumaczony jako dywizjon), złożoną z 18 samolotów. Te podporządkowane były sektorom obronnym, które tworzyły razem grupę myśliwską. Grupa 10. broniła Kornwalii i Anglii południowo zachodniej, 12. Anglii środkowej, 13. północy kraju. Najbardziej narażona na ataki była grupa 11. odpowiedzialna za obronę południowego wschodu z Londynem. Całość podporządkowana była dowództwu myśliwskiemu – Fighter Command. Powierzono je marszałkowi lotnictwa Hugh Dowdingowi. Operacyjnie podlegała mu też sieć radarowa, tzw. Chain Home, Królewski Korpus Obserwacyjny i jednostki nasłuchu radiowego. System ten był bardzo przejrzysty, praktyczny i dostosowany do ściśle defensywnych celów. Rezydujący w bunkrze w Bentley Priory Dowding po otrzymaniu informacji o nadciągających samolotach Luftwaffe ogłaszał alarm dla właściwej grupy myśliwskiej. Jej dowódca podrywał do boju odpowiednią ilość squadronów danego sektora.

Trzon Fighter Command stanowiły samoloty Spitfire i Hurricane. Wolniejszy hurricane, będąc konstrukcją starszą, częściowo drewnianą, nie ustępował jednak swojemu koledze w zwrotności.

[srodtytul]Powietrzna bitwa o Anglię[/srodtytul]

[b]Faza 1. Pojedynki nad kanałem[/b]

Obserwatorom dzisiejszych zmagań lotniczych może się wydawać dziwnym sposób, w jaki Luftwaffe planowało zmiażdżyć brytyjską obronę. Nie było nagłego, niespodziewanego uderzenia na centra dowodzenia, stacje radarowe i obronę przeciwlotniczą. Göring prowadził operację stopniowo, małym kosztem. Od 10 lipca nad kanałem La Manche i południowymi wybrzeżami Anglii pojawiało się codziennie kilkadziesiąt bombowców różnych typów. Stanowiły przynętę. Kilkaset metrów wyżej, w chmurach, czaiły się Bf-109 i Bf-110. Wykorzystując przewagę wysokości, atakowały brytyjskie myśliwce skuszone na łakomy kąsek. Trzeba wciągnąć w walki powietrzne jak najwięcej maszyn brytyjskich, koniecznie nad kanałem. Zestrzeleni piloci angielscy mają spadać do morza, co utrudni ich powrót za stery. Owo Freie Jagd (swobodne polowanie) przynosi Luftwaffe pewne sukcesy, choć Anglicy starają się unikać pułapek.

Rajdy 2. i 3. Floty Powietrznej mają też inne zadanie. Zniszczyć jak najwięcej statków płynących konwojami przez kanał, spowolnić dostawy zaopatrzenia do walczącej wyspy, osłabić wrogą marynarkę na wodzie, jak i w portach, tak by nie szkodziła rychłemu desantowi morskiemu. Do tych zadań używano nurkujących szturmowców Ju-87, skupionych głównie w IX Korpusie Powietrznym, idealnych w ataku na stosunkowo trudny, silnie broniony cel, jakim jest okręt wojenny.

Dobrze spisują się też Bf-110, zwłaszcza dowodzona przez kpt. Waltera Rubensdorffera, słynąca z precyzyjnych bombardowań Erprobungsgruppe 210. Licząca trzy eskadry jednostka pojawia się 16 lipca o godzinie 11.40 i 15.20 nad Dover. Bf-110 lecą nisko i z dużą prędkością, bombardują urządzenia portowe i stanowiska plot z lotu koszącego.

19 lipca ostrzał z ich działek 30-mm powoduje duże straty w angielskim konwoju płynącym do Dover. W obu przypadkach interweniujące squadrony brytyjskie widzą tylko oddalające się na pełnej prędkości nad morzem maszyny Rubensdorffera. Taktyka „wal i zwiewaj” sprawdziła się znakomicie. Pamiętajmy, iż Bf-110 ustępował w walce kołowej spitfire’om.

Przez cały lipiec Niemcom udaje się zniszczyć ponad 20 okrętów, w większości handlowych. Admiralicja brytyjska ogranicza żeglugę na kanale. Sytuację utrudnia fakt, iż Luftwaffe minuje wejścia do brytyjskich portów, najwięcej uwagi skupiając na ujściu Tamizy.

Okazuje się, iż Niemcy górują nad Brytyjczykami pod względem ratownictwa morskiego. Samoloty He-59 pojawiają się nad kanałem natychmiast po otrzymaniu wiadomości o zestrzeleniu niemieckiego pilota. Ten, wyposażony w kamizelkę, ponton i chemiczny znacznik wody może liczyć na szybkie wybawienie z kłopotów.

Pod koniec tego etapu walk Dowding słusznie stwierdza, iż nie ma co angażować się w walki z niemieckimi myśliwcami nad kanałem – to teren, gdzie brytyjska przewaga zasięgu kurczy się, trudno też odzyskać pilota. Aby jednak nie zostawiać konwojów całkowicie bez obrony, przenosi część dywizjonów na lotniska nadbrzeżne – tak by znajdowały się jeszcze szybciej w strefie walk. RAF mimo wielu wpadek nie dał się wciągnąć w masową zasadzkę nad kanałem.

[b]Faza 2. Zmasowany atak na lotniska[/b]

Niezadowolony z wyników walk Göring nakazuje wzmożenie działań powietrznych przeciwko urządzeniom portowym, stacjom radarowym i lotniskom. Plany psuje pogoda – na początku sierpnia pochmurna, deszczowa. 8 sierpnia wraz z przejaśnieniem dochodzi do gwałtownej intensyfikacji walk. Konwój płynący tego dnia z ujścia Tamizy na zachód przez kilka godzin atakowany jest falami sztukasów w silnej osłonie Bf-109. Siedem statków tonie, a sześć jest uszkodzonych.

Niemieccy piloci zdają sobie sprawę, jak ważny jest dla RAF radarowy system ostrzegania. As Luftwaffe Adolf Galland wspomina: „W dziedzinie radiolokacji nieprzyjaciel miał nad nami dużą przewagę. Nasze samoloty były wykrywane już nad Pas de Calais. Każdy nasz ruch był niemal bezbłędnie odtwarzany na planszach w Fighter Command. Kiedy nawiązywaliśmy kontakt z przeciwnikiem, informacje, jakie otrzymywaliśmy na odprawie przed lotem, były już spóźnione o co najmniej 3 godziny”. Od 11 sierpnia 2. i 3. Flota Powietrzna koncentrują się więc na atakach na stacje radarowe. Jest to zadanie niezmiernie trudne. Ażurowa konstrukcja masztów chroni je przed odłamkami. Dla nurkującego Ju-87 stanowią one bardzo niewdzięczny, mały cel. Co więcej, szturmowce nurkują przy stosunkowo małej prędkości, stanowią idealny łup dla brytyjskich myśliwców. Straty wśród Ju-87 zaczynają być tak wielkie, że 18 sierpnia zostają wycofane z walk. Luftwaffe, koncentrując się na niszczeniu masztów, mniejszą uwagę zwraca na bardziej istotną infrastrukturę stacji. Wiele ze zbombardowanych instalacji podejmowało pracę już następnego dnia. Ofensywie niemieckiej zabrakło też rozpoznania. Göring nie wie, gdzie znajdują się punkty dowodzenia brytyjskich sektorów czy grup.

13 sierpnia przechodzi do historii jako Dzień Orła – apogeum wysiłku niemieckiego. Jednostce Erprobungsgruppe 210 udaje się na kilka godzin wyeliminować brytyjskie stacje radarowe na południe od Londynu. W wyłom wlatuje kilkadziesiąt bombowców. W dziele zniszczenia pomoże im przypadek. Otóż Göring w ostatniej chwili odwołuje atak, jednak rozkaz dociera tylko do części jednostek. Kampfgeschwader 2 zostaje przez to pozbawiony osłony myśliwskiej. Zniknięcie myśliwców z radarów, wcześniejsze zniszczenia powodują zamieszanie w brytyjskiej radiolokacji, co pozwala lotnikom niemieckim bez problemu wniknąć nad brytyjskie lotniska. 80 Do-17 ukrytych w chmurach dosłownie masakruje lotnisko Eastchurch. Potężne ataki kierowane są też na inne lotniska w południowej Anglii.

15 sierpnia bój jest jeszcze intensywniejszy. Luftwaffe podrywa 2100 samolotów, co stanowi rekord w całej kampanii. Na każdy bombowiec przypada kilka myśliwców eskorty, które nie zważając na straty, odpędzają atakujące hurricane’y i spitfire’y. Taka chmara Ju-88, He-111 i Do-17 musi przynieść zniszczenia. Od 8 do 23 sierpnia Anglicy tracą około 150 samolotów. Sami jednak, unikając zagłady własnych sił na lotniskach, zestrzeliwują 400 maszyn.

Niebo nad Anglią staje się areną chaosu, a starcia przypominają pojedynki rycerzy. Pilot RAF Peter Townsend tak opisuje walkę powietrzną: „Niemcy używali techniki przerażającej obie strony: gnać prosto na przeciwnika. My też stosowaliśmy takie szarże, od których włosy stają na głowie, w celu wyeliminowania bombowca prowadzącego formację – wtedy reszta samolotów nie wiedziała, za kim ma lecieć”. Uderzenia następują często z zaskoczenia, z przewagi wysokości i słońca. „Raptem przez nasz szyk przeleciał z dużą prędkością angielski myśliwiec. Mając na swojej drodze adiutanta Bode rąbnął w niego krótką serię i dał nura w bezpieczną dal”.

Anglicy polegają na zwrotności maszyn i znakomitej organizacji dowodzenia, Niemcy górują zaś taktyką walki powietrznej. Adolf Galland stwierdza: „Sami wprowadziliśmy luźny szyk bojowy. Takie ustawienie ułatwiało obserwację, zwalniało pilotów z ciągłego napięcia uwagi, dzięki czemu mogli skupić się na przeciwnikach, a nie na utrzymywaniu formacji, zmniejszało prawdopodobieństwo trafienia przez wroga”.

Słabość szyku angielskiego szybko dostrzegli piloci polscy: „Sposób ten polegał na lotach w zwartej formacji, trójka za trójką. Numer dwa ostatniej trójki ubezpieczać miał cały dywizjon od tyłu. Cała obserwacja pozostawiona była dowódcy i pilotowi ubezpieczającemu. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Pilot ubezpieczający pozostawał w tyle i zanim ktoś z nas mógł interweniować, bywał zestrzeliwany przez wroga”. W czasie tych pojedynków sławę zdobywają jednostki niemieckie Jagdgeschwader 52 i 54, brytyjski squadron 32 i w dalszych etapach walk oczywiście jednostki polskie i czeskie.

Generalnie obie strony starają się przestrzegać w czasie walk niepisanych, rycerskich zasad. „Na wojnie usprawiedliwione jest zabicie pilota, który może na nowo podjąć walkę. Jednak niewielu z nas potrafiło się zdobyć na strzelanie z zimną krwią do bezbronnego człowieka”. Bywało jednak, że od tej reguły, w wyniku eskalacji i brutalizacji walk, narzucanej zresztą przez Trzecią Rzeszę, wyłamywano się. Niemieckie wodnosamoloty ratownicze są atakowane przez RAF, miały bowiem prowadzić również rozpoznanie wybrzeży. „Zgodnie z duchem wojny totalnej nie należy oszczędzać przeciwnika” – to słowa miłego skądinąd dżentelmena, pilota brytyjskiego.

[b]Faza 3. Jeszcze silniej w zaplecze[/b]

Dowództwo niemieckie wciąż nie ma powodów do radości. Fighter Command zachowuje zdolność operacyjną, a termin inwazji zbliża się nieuchronnie. Göring nakazuje intensyfikację bombardowań. Oprócz lotnisk nadbrzeżnych i stacji radarowych atakowane będzie też zaplecze przemysłowe lotnictwa. Rejon bombardowań ulegnie poszerzeniu o cele w środku kraju. Wszystkie myśliwce z 2. Floty Powietrznej przesunięte zostają do 3. Floty, która ma zająć się rejonem Londynu i wykrwawiać w walkach powietrznych jak najwięcej myśliwców RAF. Na jeden niemiecki bombowiec przypada od teraz pięć myśliwców eskorty.

31 sierpnia, podczas bombardowania lotnisk w Hornchurch i Biggin Hill, 150 różnego typu bombowców osłaniane było przez 1300 Bf-109 i 110. Myśliwce Luftwaffe lecą w spiętrzonych formacjach, w różnej odległości, kryjąc się nawzajem. Połowa zestrzeleń dokonanych przez Fighter Command to właśnie myśliwce, co pośrednio dowodzi, jak trudno było hurricane’om i spitfire’om dobrać się do dornierów czy heinkli. Większość bombowców dociera nad cele. Straty w Fighter Command zaczynają rosnąć, przy czym od utraty maszyn bardziej dotkliwa jest strata pilotów.

Na początku września squadrony liczą połowę stanu osobowego, jako uzupełnienie trafiają do nich piloci niedoświadczeni, młodzi, po kilkudziesięciu raptem godzinach za sterami myśliwca. Piloci są skrajnie przemęczeni. Dowding wydziela więc część squadronów na odpoczynek, by służyły jednocześnie jako rezerwa, którą podrywa się w wypadku ostatecznego, pewnego zagrożenia bombowcami.

Sytuację Fighter Command ratuje ograniczony zasięg niemieckich myśliwców i słabość niemieckiej łączności. Oddajmy głos Gallandowi: „Od startu do przekroczenia brytyjskiego wybrzeża mijało mniej więcej 30 minut. Paliwa wystarczało na 80. Oznaczało to, iż nie więcej niż 20 minut pozostaje na wykonanie zadania. Zasięg ledwie starczał na południową Anglię”. Z niewiadomych przyczyn pilotom nie pozwolono montować dodatkowych zbiorników paliwa. Inni próbują polerować powierzchnię płatowca, co daje wzrost prędkości o około 5 km/h. Znowu Galland: „Podczas zbiórki nie wykorzystywano naprowadzania radiowego ani radarowego, przez większość czasu nie używaliśmy nawet łączności miedzy samolotami”.

W sierpniu Göring popełnia kolejny błąd. Zaprzestaje ataków na stacje radarowe przeciwnika, twierdząc, iż rychłe już zniszczenie Fighter Command nastąpi w powietrzu.

W tym czasie pozbawiona eskorty myśliwców 2. Flota bombarduje nocą fabryki w Anglii. Łuny pożarów oświetlają Liverpool, Birmingham, Sheffield, Manchester, Bristol. Osłabnie natomiast działalność 5. Floty, która z Norwegii i Danii miała najdalej. Jej bombowce nie mogły być eskortowane przez Bf-109. Gdy widmo zniszczenia zaczyna zaglądać Dowdingowi w oczy, Göring podejmuje kolejną fatalną decyzję.

[b]Faza 4. Koszmar cywilów[/b]

Wśród wielu wyższych dowódców Luftwaffe panowała opinia, iż najlepszą metodą skłonienia Brytyjczyków do kapitulacji jest bombardowanie ich miast. Sterroryzowana ludność cywilna sama po kilku tygodniach powinna wymusić na władzach ustępstwa. W czasie bombardowań celów cywilnych upiecze się i drugą pieczeń – zmusi myśliwce RAF do jeszcze częstszych pojedynków.

Jest jeszcze inna przyczyna zmiany niemieckiej strategii. 24 sierpnia niemieckie bombowce dokonały omyłkowego, jak sądzi większość badaczy, bombardowania dzielnic mieszkalnych Londynu. W odwecie Churchill rozkazuje nalot na Berlin 25 sierpnia. Hitler jest wściekły. Göring, którego autorytet i pycha doznały teraz potężnego uszczerbku, jeszcze bardziej. Obaj żądają angielskiej krwi. 7 września setki samolotów, zamiast jak zwykle nad brytyjskie lotniska, kierują się na Londyn. Dowding nie mógł dostać lepszego prezentu. Będzie czas na naprawienie infrastruktury, uzupełnienie etatów. Innego zdania będą oczywiście mieszkańcy Londynu i innych wielkich miast, dla których piekło dopiero się zaczyna. Po południu nalot 300 bombowców wznieca pożary w dokach, gazowniach i węzłach kolejowych stolicy Anglii. W nocy ta niszczycielska działalność kontynuowana jest w West Endzie. Ginie ponad 300 mieszkańców, 1337 jest rannych. Podobny scenariusz będzie powtarzał się do końca września, przy czym najbardziej krwawe okazują się naloty nocne. RAF nie posiada wtedy dobrego myśliwca nocnego, artyleria plot jest zaś bezradna wobec ukrywających się w chmurach, często zmieniających pułap niemieckich maszyn.

Jeden z pilotów Ju-88 tak wspomina dzienny nalot na Londyn: „Hans daje mi znaki i wskazuje coś przed nami. Te słupy czarnego dymu w oddali, osiągające 5000 m. To musi być Londyn. Brytyjczycy są nieprzyjemnie dokładni w strzelaniu. Cała formacja zaczyna zdradzać niepokój. Ogromną uwagę muszę poświęcać sterom, żeby uniknąć kolizji z innymi. Nie do wiary, że wszystkie samoloty lecą dalej nietknięte. Ogień dział wskazuje, że w pobliżu nie ma myśliwców wroga. Ich boję się

jak ognia”. Piloci Luftwaffe są przeświadczeni o celowości własnych poczynań: „Obserwujemy eksplozje naszych bomb. Trudno sobie wyobrazić, że jakieś miasto i jego mieszkańcy mogliby dłużej znosić mękę ciągłego niszczenia”.

Do obrony Londynu startuje regularnie cała 11. Grupa Myśliwska oraz część squadronów z 12. Ugrupowaniom niemieckim trudno przebić się przez tak gęstą zaporę. Zdezorientowani piloci rzucają bomby, gdzie popadnie, jednak w gęsto zabudowanym Londynie i tak oznacza to duże straty w ludziach.

Naloty na brytyjskie miasta nie są w stanie zniszczyć morale ludności angielskiej. Co więcej, Fighter Command pod koniec września zaczyna łapać oddech. Jednak w połowie miesiąca stan załóg niemieckich jednostek zarówno myśliwskich, jak i bombowych waha się w granicach 50 proc. stanu sprzed kampanii. Brytyjskie lotnictwo bombowe prowadzi coraz częściej odwetowe naloty na francuskie i belgijskie porty, niszcząc stacjonujące tam barki desantowe. Nadchodząca jesień wykluczała desant na brytyjskie wybrzeże. 17 września Hitler odwołuje operację „Seelowe” na nieokreślony termin. Za tę decyzję

Anglia zapłaci życiem 23 tys. cywilów i 32 tys. tysiącami rannych.

[b]Faza 5. Nękanie, które nic nie dało[/b]

Przez cały październik Luftwaffe będzie prowadziło mniej intensywne naloty nękające. Mają zmiękczyć i wyczerpać Brytyjczyków, aż do ogłoszenia nowego terminu inwazji. Rajdy prowadzą teraz myśliwce uzbrojone dodatkowo w bomby. Jest to rodzaj operacyjnego kompromisu. Bf-109 miały angażować w walkach jak najwięcej myśliwców brytyjskich, a jednocześnie powodować zniszczenia w infrastrukturze i przemyśle. Niewielki udźwig myśliwców nie starcza jednak do dokonania poważnych zniszczeń, Fighter Command z tygodnia na tydzień rośnie w siłę. Krwawe żniwo wśród ludności cywilnej będą zbierać dalej bombowce nadlatujące w małych grupach, głównie w nocy, bez eskorty myśliwskiej – jak choćby 15 października, kiedy ginie 500 londyńczyków.

12 października kampania jest już jednak dla Niemców przegrana. Maszyny są sukcesywnie wycofywane ku przeciwnikowi o wiele dla Rzeszy groźniejszemu – Sowietom. W listopadzie i grudniu intensywność nalotów jest już dużo słabsza. To pozwala brytyjskiemu dowództwu ogłosić zwycięstwo. Od 25 października swoje pięć minut będzie miało lotnictwo włoskie, pragnące pomścić naloty brytyjskie na Mediolan.

Kolejny raz w swojej historii Wielka Brytania odparła najazd. Pierwsza przegrana Rzeszy kosztowała ją 1733 samoloty. Obrońcy stracili ok. 1000 myśliwców, czyli więcej niż miał ich RAF w lipcu 1940 roku, gdy rozpoczynała się kampania. Dowodzi to, jak znakomicie pracował brytyjski przemysł lotniczy. Niemcy dotkliwie odczują straty, jakich doznali nad Wyspami, już za półtora roku, kiedy na froncie wschodnim będzie liczyła się każda maszyna.

[srodtytul]Polska brawura[/srodtytul]

Polscy lotnicy trafiali do Anglii tak jak żołnierze innych rodzajów sił zbrojnych: z Węgier i Rumunii przez Morze Śródziemne i Francję. Mieli za sobą kampanię wrześniową, wielu uczestniczyło w walkach na francuskim niebie. Nawet oni jednak musieli przejść dodatkowe szkolenie przystosowujące ich do brytyjskiej taktyki, dowodzenia i sprzętu. Obozem przejściowym stało się w lipcu 1940 lotnisko Eastchurch, potem Blackpoool. Stamtąd polscy lotnicy trafiali do treningowych jednostek operacyjnych (OTU), gdzie poznawali hurricane’y i spitfire’y. Dopiero potem, od połowy lipca, meldowali się w bojowych dywizjonach brytyjskich. Fighter Command początkowo bardzo niechętne odnosiło się do formowania polskich dywizjonów. Wytykano Polakom nieznajomość angielskiego i regulaminów, złe przyzwyczajenia. Dopiero 5 sierpnia wydano zgodę na stworzenie dwóch polskich dywizjonów myśliwskich i czterech bombowych, organizacyjnie i operacyjnie podlegających jednak RAF. Squadron (Dywizjon) 302 osiągnął gotowość bojową 15 sierpnia, a squadron 303 – 31 sierpnia.

Polską listę zwycięstw otworzył już 19 lipca por. Antoni Ostowicz z brytyjskiego squadronu 145 – nad Shoreham zestrzelił He-111. 31 lipca upolował zaś kilka Bf-109. Piloci Dywizjonu 303 odbyli chrzest bojowy nad Anglią 30 sierpnia. Tego dnia po południu niemieckie Bf-110 z 4. eskadry Zerstörergeschwader 76 (4/II/ZG76) startują z lotniska w Abbervile w celu osłony bombowców mających za zadanie bombardowanie lotnisk na północny zachód od Londynu. W tym samym czasie szkolny Dywizjon 303 wzbija się w powietrze z bazy w Northolt. Ćwiczenie polega na udawanym strzelaniu do brytyjskich blenheimów mających imitować niemieckie bombowce. Dywizjon wzbija się na 3000 metrów. Zamiast blenheimów dostrzega jednak przed sobą niemiecką osłonę bombowców, a wśród niej 4. eskadrę niszczycieli. W jednej chwili hurricane o numerach bocznych RF-V samowolnie oddala się od szyku. Na dużej prędkości zbliża się do Bf-110. Ten robi gwałtowny unik w dół. Hurricane szatkuje już jednak kadłub i jeden z silników. Dymiąca maszyna nie jest w stanie wyjść z korkociągu i uderza w ziemię. Samowolnym harcownikiem jest por. Ludwik Paszkiewicz. Jak widać, pierwsza akcja bojowa Dywizjonu 303 odbyła się w typowo polskim stylu.

Barwnie swą walkę opisał as polskiego lotnictwa Stanisław Skalski służący w brytyjskim squadronie 501: „Atakuję ostatni. W poziomej podziałce skrzydła heinkla stają się coraz większe. Jeszcze ostatnie błyskawiczne spojrzenie w lusterko. O rany! Z całej siły ściągam hurricana, aby uniknąć ognia Bf-109. Siedzi mi na ogonie. Z przerażeniem stwierdzam, że już niewiele mu brakuje, aby zamknąć śmiertelny krąg. Pozostaje schodzić w dół w ciasnych kołach. Hurricane jest zwrotniejszy – niżej muszę się wyrwać. I to mi się udaje. Już jestem w równej pozycji z Niemcem. I nagle jest! Celownik. Poprawka. Słup ognia. Wyrywam maszynę w górę, otwieram kabinę, krążąc nad palącymi się szczątkami”.

Polacy szybko zmodyfikowali ciasny i mało praktyczny brytyjski szyk, latali w luźniejszych formacjach, podlatując do niemieckich samolotów na pełnej prędkości, na odległości wydawałoby się grożące pewną kolizją. Ta brawurowa taktyka dawała paradoksalnie dużo lepsze rezultaty zarówno jeśli chodzi o zestrzelenia maszyn niemieckich, jak i uniknięcie strat własnych. Nic dziwnego, że połączenie znakomitych umiejętności, woli walki i wysokiej jakości sprzętu zaowocowało tym, że polskie squadrony szczyciły się największym współczynnikiem zestrzeleń wśród jednostek RAF. Wraz z pilotami walczącymi w squadronach brytyjskich zestrzelili blisko 200 maszyn, co stanowiło aż 12 proc. niemieckich strat.

[i]Jakub Ostromęcki - nauczyciel historii i WOS w XXXIX Liceum Ogólnokształcącym im. Lotnictwa Polskiego w Warszawie[/i]

Wielka Brytania w planach Hitlera zajmowała miejsce szczególne: w zamian za uznanie dominacji Rzeszy w Europie i na morzach dyktator dobrotliwie pozwoliłby Brytyjczykom zachować kolonie. Nie uśmiechało mu się marnowanie dużej liczby żołnierzy i sprzętu na zdobywanie Wyspy – przewidywane straty byłyby zbyt duże, a niebawem czekała go dużo poważniejsza rozprawa z Sowietami. Owe pozornie łagodne podejście Hitler tłumaczył też względami ideologicznymi. Anglicy mentalnie mieli jakoby przejawiać najlepsze cnoty narodu germańskiego. W połowie lipca Berlin śle więc noty dyplomatyczne utrzy- mane w pojednawczym jak na Trzecią Rzeszę tonie. Ale Londyn nie odpowiada – z Winstonem Churchillem na czele rządu Anglia będzie się bronić dalej. Trzeba ją zatem zniszczyć.

Pozostało 97% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy