31 sierpnia, podczas bombardowania lotnisk w Hornchurch i Biggin Hill, 150 różnego typu bombowców osłaniane było przez 1300 Bf-109 i 110. Myśliwce Luftwaffe lecą w spiętrzonych formacjach, w różnej odległości, kryjąc się nawzajem. Połowa zestrzeleń dokonanych przez Fighter Command to właśnie myśliwce, co pośrednio dowodzi, jak trudno było hurricane’om i spitfire’om dobrać się do dornierów czy heinkli. Większość bombowców dociera nad cele. Straty w Fighter Command zaczynają rosnąć, przy czym od utraty maszyn bardziej dotkliwa jest strata pilotów.
Na początku września squadrony liczą połowę stanu osobowego, jako uzupełnienie trafiają do nich piloci niedoświadczeni, młodzi, po kilkudziesięciu raptem godzinach za sterami myśliwca. Piloci są skrajnie przemęczeni. Dowding wydziela więc część squadronów na odpoczynek, by służyły jednocześnie jako rezerwa, którą podrywa się w wypadku ostatecznego, pewnego zagrożenia bombowcami.
Sytuację Fighter Command ratuje ograniczony zasięg niemieckich myśliwców i słabość niemieckiej łączności. Oddajmy głos Gallandowi: „Od startu do przekroczenia brytyjskiego wybrzeża mijało mniej więcej 30 minut. Paliwa wystarczało na 80. Oznaczało to, iż nie więcej niż 20 minut pozostaje na wykonanie zadania. Zasięg ledwie starczał na południową Anglię”. Z niewiadomych przyczyn pilotom nie pozwolono montować dodatkowych zbiorników paliwa. Inni próbują polerować powierzchnię płatowca, co daje wzrost prędkości o około 5 km/h. Znowu Galland: „Podczas zbiórki nie wykorzystywano naprowadzania radiowego ani radarowego, przez większość czasu nie używaliśmy nawet łączności miedzy samolotami”.
W sierpniu Göring popełnia kolejny błąd. Zaprzestaje ataków na stacje radarowe przeciwnika, twierdząc, iż rychłe już zniszczenie Fighter Command nastąpi w powietrzu.
W tym czasie pozbawiona eskorty myśliwców 2. Flota bombarduje nocą fabryki w Anglii. Łuny pożarów oświetlają Liverpool, Birmingham, Sheffield, Manchester, Bristol. Osłabnie natomiast działalność 5. Floty, która z Norwegii i Danii miała najdalej. Jej bombowce nie mogły być eskortowane przez Bf-109. Gdy widmo zniszczenia zaczyna zaglądać Dowdingowi w oczy, Göring podejmuje kolejną fatalną decyzję.
[b]Faza 4. Koszmar cywilów[/b]
Wśród wielu wyższych dowódców Luftwaffe panowała opinia, iż najlepszą metodą skłonienia Brytyjczyków do kapitulacji jest bombardowanie ich miast. Sterroryzowana ludność cywilna sama po kilku tygodniach powinna wymusić na władzach ustępstwa. W czasie bombardowań celów cywilnych upiecze się i drugą pieczeń – zmusi myśliwce RAF do jeszcze częstszych pojedynków.
Jest jeszcze inna przyczyna zmiany niemieckiej strategii. 24 sierpnia niemieckie bombowce dokonały omyłkowego, jak sądzi większość badaczy, bombardowania dzielnic mieszkalnych Londynu. W odwecie Churchill rozkazuje nalot na Berlin 25 sierpnia. Hitler jest wściekły. Göring, którego autorytet i pycha doznały teraz potężnego uszczerbku, jeszcze bardziej. Obaj żądają angielskiej krwi. 7 września setki samolotów, zamiast jak zwykle nad brytyjskie lotniska, kierują się na Londyn. Dowding nie mógł dostać lepszego prezentu. Będzie czas na naprawienie infrastruktury, uzupełnienie etatów. Innego zdania będą oczywiście mieszkańcy Londynu i innych wielkich miast, dla których piekło dopiero się zaczyna. Po południu nalot 300 bombowców wznieca pożary w dokach, gazowniach i węzłach kolejowych stolicy Anglii. W nocy ta niszczycielska działalność kontynuowana jest w West Endzie. Ginie ponad 300 mieszkańców, 1337 jest rannych. Podobny scenariusz będzie powtarzał się do końca września, przy czym najbardziej krwawe okazują się naloty nocne. RAF nie posiada wtedy dobrego myśliwca nocnego, artyleria plot jest zaś bezradna wobec ukrywających się w chmurach, często zmieniających pułap niemieckich maszyn.
Jeden z pilotów Ju-88 tak wspomina dzienny nalot na Londyn: „Hans daje mi znaki i wskazuje coś przed nami. Te słupy czarnego dymu w oddali, osiągające 5000 m. To musi być Londyn. Brytyjczycy są nieprzyjemnie dokładni w strzelaniu. Cała formacja zaczyna zdradzać niepokój. Ogromną uwagę muszę poświęcać sterom, żeby uniknąć kolizji z innymi. Nie do wiary, że wszystkie samoloty lecą dalej nietknięte. Ogień dział wskazuje, że w pobliżu nie ma myśliwców wroga. Ich boję się
jak ognia”. Piloci Luftwaffe są przeświadczeni o celowości własnych poczynań: „Obserwujemy eksplozje naszych bomb. Trudno sobie wyobrazić, że jakieś miasto i jego mieszkańcy mogliby dłużej znosić mękę ciągłego niszczenia”.
Do obrony Londynu startuje regularnie cała 11. Grupa Myśliwska oraz część squadronów z 12. Ugrupowaniom niemieckim trudno przebić się przez tak gęstą zaporę. Zdezorientowani piloci rzucają bomby, gdzie popadnie, jednak w gęsto zabudowanym Londynie i tak oznacza to duże straty w ludziach.
Naloty na brytyjskie miasta nie są w stanie zniszczyć morale ludności angielskiej. Co więcej, Fighter Command pod koniec września zaczyna łapać oddech. Jednak w połowie miesiąca stan załóg niemieckich jednostek zarówno myśliwskich, jak i bombowych waha się w granicach 50 proc. stanu sprzed kampanii. Brytyjskie lotnictwo bombowe prowadzi coraz częściej odwetowe naloty na francuskie i belgijskie porty, niszcząc stacjonujące tam barki desantowe. Nadchodząca jesień wykluczała desant na brytyjskie wybrzeże. 17 września Hitler odwołuje operację „Seelowe” na nieokreślony termin. Za tę decyzję
Anglia zapłaci życiem 23 tys. cywilów i 32 tys. tysiącami rannych.
[b]Faza 5. Nękanie, które nic nie dało[/b]
Przez cały październik Luftwaffe będzie prowadziło mniej intensywne naloty nękające. Mają zmiękczyć i wyczerpać Brytyjczyków, aż do ogłoszenia nowego terminu inwazji. Rajdy prowadzą teraz myśliwce uzbrojone dodatkowo w bomby. Jest to rodzaj operacyjnego kompromisu. Bf-109 miały angażować w walkach jak najwięcej myśliwców brytyjskich, a jednocześnie powodować zniszczenia w infrastrukturze i przemyśle. Niewielki udźwig myśliwców nie starcza jednak do dokonania poważnych zniszczeń, Fighter Command z tygodnia na tydzień rośnie w siłę. Krwawe żniwo wśród ludności cywilnej będą zbierać dalej bombowce nadlatujące w małych grupach, głównie w nocy, bez eskorty myśliwskiej – jak choćby 15 października, kiedy ginie 500 londyńczyków.
12 października kampania jest już jednak dla Niemców przegrana. Maszyny są sukcesywnie wycofywane ku przeciwnikowi o wiele dla Rzeszy groźniejszemu – Sowietom. W listopadzie i grudniu intensywność nalotów jest już dużo słabsza. To pozwala brytyjskiemu dowództwu ogłosić zwycięstwo. Od 25 października swoje pięć minut będzie miało lotnictwo włoskie, pragnące pomścić naloty brytyjskie na Mediolan.
Kolejny raz w swojej historii Wielka Brytania odparła najazd. Pierwsza przegrana Rzeszy kosztowała ją 1733 samoloty. Obrońcy stracili ok. 1000 myśliwców, czyli więcej niż miał ich RAF w lipcu 1940 roku, gdy rozpoczynała się kampania. Dowodzi to, jak znakomicie pracował brytyjski przemysł lotniczy. Niemcy dotkliwie odczują straty, jakich doznali nad Wyspami, już za półtora roku, kiedy na froncie wschodnim będzie liczyła się każda maszyna.
[srodtytul]Polska brawura[/srodtytul]
Polscy lotnicy trafiali do Anglii tak jak żołnierze innych rodzajów sił zbrojnych: z Węgier i Rumunii przez Morze Śródziemne i Francję. Mieli za sobą kampanię wrześniową, wielu uczestniczyło w walkach na francuskim niebie. Nawet oni jednak musieli przejść dodatkowe szkolenie przystosowujące ich do brytyjskiej taktyki, dowodzenia i sprzętu. Obozem przejściowym stało się w lipcu 1940 lotnisko Eastchurch, potem Blackpoool. Stamtąd polscy lotnicy trafiali do treningowych jednostek operacyjnych (OTU), gdzie poznawali hurricane’y i spitfire’y. Dopiero potem, od połowy lipca, meldowali się w bojowych dywizjonach brytyjskich. Fighter Command początkowo bardzo niechętne odnosiło się do formowania polskich dywizjonów. Wytykano Polakom nieznajomość angielskiego i regulaminów, złe przyzwyczajenia. Dopiero 5 sierpnia wydano zgodę na stworzenie dwóch polskich dywizjonów myśliwskich i czterech bombowych, organizacyjnie i operacyjnie podlegających jednak RAF. Squadron (Dywizjon) 302 osiągnął gotowość bojową 15 sierpnia, a squadron 303 – 31 sierpnia.
Polską listę zwycięstw otworzył już 19 lipca por. Antoni Ostowicz z brytyjskiego squadronu 145 – nad Shoreham zestrzelił He-111. 31 lipca upolował zaś kilka Bf-109. Piloci Dywizjonu 303 odbyli chrzest bojowy nad Anglią 30 sierpnia. Tego dnia po południu niemieckie Bf-110 z 4. eskadry Zerstörergeschwader 76 (4/II/ZG76) startują z lotniska w Abbervile w celu osłony bombowców mających za zadanie bombardowanie lotnisk na północny zachód od Londynu. W tym samym czasie szkolny Dywizjon 303 wzbija się w powietrze z bazy w Northolt. Ćwiczenie polega na udawanym strzelaniu do brytyjskich blenheimów mających imitować niemieckie bombowce. Dywizjon wzbija się na 3000 metrów. Zamiast blenheimów dostrzega jednak przed sobą niemiecką osłonę bombowców, a wśród niej 4. eskadrę niszczycieli. W jednej chwili hurricane o numerach bocznych RF-V samowolnie oddala się od szyku. Na dużej prędkości zbliża się do Bf-110. Ten robi gwałtowny unik w dół. Hurricane szatkuje już jednak kadłub i jeden z silników. Dymiąca maszyna nie jest w stanie wyjść z korkociągu i uderza w ziemię. Samowolnym harcownikiem jest por. Ludwik Paszkiewicz. Jak widać, pierwsza akcja bojowa Dywizjonu 303 odbyła się w typowo polskim stylu.
Barwnie swą walkę opisał as polskiego lotnictwa Stanisław Skalski służący w brytyjskim squadronie 501: „Atakuję ostatni. W poziomej podziałce skrzydła heinkla stają się coraz większe. Jeszcze ostatnie błyskawiczne spojrzenie w lusterko. O rany! Z całej siły ściągam hurricana, aby uniknąć ognia Bf-109. Siedzi mi na ogonie. Z przerażeniem stwierdzam, że już niewiele mu brakuje, aby zamknąć śmiertelny krąg. Pozostaje schodzić w dół w ciasnych kołach. Hurricane jest zwrotniejszy – niżej muszę się wyrwać. I to mi się udaje. Już jestem w równej pozycji z Niemcem. I nagle jest! Celownik. Poprawka. Słup ognia. Wyrywam maszynę w górę, otwieram kabinę, krążąc nad palącymi się szczątkami”.
Polacy szybko zmodyfikowali ciasny i mało praktyczny brytyjski szyk, latali w luźniejszych formacjach, podlatując do niemieckich samolotów na pełnej prędkości, na odległości wydawałoby się grożące pewną kolizją. Ta brawurowa taktyka dawała paradoksalnie dużo lepsze rezultaty zarówno jeśli chodzi o zestrzelenia maszyn niemieckich, jak i uniknięcie strat własnych. Nic dziwnego, że połączenie znakomitych umiejętności, woli walki i wysokiej jakości sprzętu zaowocowało tym, że polskie squadrony szczyciły się największym współczynnikiem zestrzeleń wśród jednostek RAF. Wraz z pilotami walczącymi w squadronach brytyjskich zestrzelili blisko 200 maszyn, co stanowiło aż 12 proc. niemieckich strat.
[i]Jakub Ostromęcki - nauczyciel historii i WOS w XXXIX Liceum Ogólnokształcącym im. Lotnictwa Polskiego w Warszawie[/i]