Superpancernik

Pościg floty brytyjskiej za niemieckim pancernikiem „Bismarck” w maju 1941 roku należał do najbardziej dramatycznych epizodów drugiej wojny światowej. Stało się tak głównie dlatego, że „Bismarck” był jednym z najpotężniejszych okrętów na świecie.

Publikacja: 12.06.2009 10:56

Uroczyste wodowanie „Bismarcka” w stoczni Blohm i Voss w Hamburgu, 14 lutego 1939 r.

Uroczyste wodowanie „Bismarcka” w stoczni Blohm i Voss w Hamburgu, 14 lutego 1939 r.

Foto: AKG/East News

Red

W 1922 roku podczas konferencji rozbrojeniowej w Waszyngtonie ustalono, że tonaż największych pancerników nie może przekraczać 35 tys. ton. Wielkiej Brytanii pozwolono w drodze wyjątku zachować krążownik liniowy „Hood” o wyporności 42 tys. t, co zapewniło mu przez następnych kilkanaście lat niezagrożoną pozycję największego okrętu wojennego świata.

Flota niemiecka podlegała ponadto do 1934 roku ograniczeniom wynikającym z traktatu wersalskiego. Aby go nie naruszyć, Niemcy zbudowali w latach 1929 – 1932 trzy tzw. pancerniki kieszonkowe o wyporności 12 tys. ton: „Deutschland” (w 1940 roku przemianowany na „Lützow), „Admiral Scheer” i „Admiral Graf Spee”. Kolejne dwa pancerniki niemieckie: „Scharnhorst” i „Gneisenau”, zbudowane w latach 1934 – 1936, miały po 31 tys. t wyporności.

W 1936 roku Niemcy przystąpili jednak do budowy kolejnej pary pancerników: „Bismarck” i „Tirpitz”. Oficjalnie miały one mieć po 35 tys. ton, ale ich rzeczywista wyporność – ok. 42 tys. t – znacznie przekroczyła limity traktatowe. Każdy z okrętów był uzbrojony w osiem dział 380 mm, potężnie opancerzony i rozwijał prędkość ponad 30 węzłów. Załoga składała się z 2400 ludzi. Jedynie kalibrem dział ustępowały niektórym okrętom alianckim, pod względem opancerzenia i prędkości nie miały sobie równych.

„Bismarck” został zwodowany w 1939 roku, a do służby wszedł w roku następnym. Wejście „Tirpitza” do służby planowano na 1941 rok.

[srodtytul]Wojna rajderów[/srodtytul]

Marynarka wojenna Trzeciej Rzeszy – Kriegsmarine, była znacznie słabsza od brytyjskiej i nie była w stanie zagrozić panowaniu tej ostatniej na morzach. Mogła natomiast zwalczać brytyjską żeglugę handlową, uderzając w podstawy gospodarki przeciwnika. Zadanie to powierzono przede wszystkim okrętom podwodnym odnoszącym w pierwszej fazie wojny spektakularne sukcesy. Od czasu do czasu na Atlantyk przedzierały się też niemieckie rajdery: ciężkie okręty wojenne lub statki handlowe przebudowane na tzw. krążowniki pomocnicze. Już w 1939 roku śmiałą, choć zakończoną klęską u ujścia La Platy, akcję na południowym Atlantyku przeprowadził „Admiral Graf Spee” (patrz nr 9).

W 1940 roku na szlaki atlantyckie wyruszyło kilka krążowników pomocniczych. Spośród nich największe sukcesy odniósł „Atlantis”, który podczas dwudziestomiesięcznego rejsu (od marca 1940 do listopada 1941 roku) zatopił 22 statki alianckie o pojemności 144 tys. t. W 1940 roku dwukrotnie grasował po Atlantyku, ale bez większych sukcesów, ciężki krążownik „Admiral Hipper”. Lepiej wiodło się pancernikowi kieszonkowemu „Admiral Scheer”, który w trakcie trwającej od jesieni 1940 do kwietnia 1941 roku wyprawy na Atlantyk i Ocean Indyjski posłał na dno 16 statków o pojemności 99 tys. t. Najbardziej dramatycznym epizodem tego rejsu była bohaterska obrona konwoju alianckiego przez brytyjski krążownik pomocniczy „Jervis Bay”.

Wreszcie w styczniu 1941 roku na Atlantyk przedarły się „Scharnhorst” i „Gneisenau” pod dowództwem wiceadmirała Günthera Lütjensa. Rejs przyniósł łup w postaci 22 zatopionych statków o wyporności 115 tys. ton. W marcu 1941 roku oba okręty zawinęły do Brestu. Oznaczało to, że w razie kolejnej wyprawy na Atlantyk nie będą już musiały się przedzierać wokół Wielkiej Brytanii, jednak z drugiej strony wystawiało je na niebezpieczeństwo nalotów.

W trakcie rejsów niemieckie rajdery, zgodnie z rozkazami, unikały starcia z brytyjskimi okrętami wojennymi. Korzystały z przewagi prędkości i różnych form kamuflażu. Naczelny dowódca Kriegsmarine admirał Erich Raeder słusznie uważał, że taki sposób prowadzenia wojny jest bardziej kłopotliwy dla Brytyjczyków, którzy w poszukiwanie rajderów musieli angażować nieproporcjonalnie większe siły. Nie odpowiadało to jednak Hitlerowi, który oczekiwał spektakularnych i dających się wykorzystać propagandowo pojedynków okrętów niemieckich z brytyjskimi.

[srodtytul]Operacja „Rheinübung”[/srodtytul]

Sukces wyprawy „Scharnhorsta” i „Gneisenaua” zachęcił Raedera do powtórzenia wypadu. Tym razem obok obu pancerników stacjonujących w Breście miały wziąć w niej udział najnowsze okręty Kriegsmarine – pancernik „Bismarck” i ciężki krążownik „Prinz Eugen”. Po wejściu do służby odbywały one ćwiczenia na Bałtyku, bazując w zajętej przez Niemców i przemianowanej na Gotenhafen (Port Gotów) Gdyni. Dowódcą wyprawy miał być ponownie wiceadmirał Lütjens.

Zgodnie z planem oba okręty miały się przedrzeć na Atlantyk między Islandią i Grenlandią i połączyć z eskadrą z Brestu. Dzięki temu na oceanie pojawiłby się potężny zespół niemiecki, którego zlokalizowanie i unieszkodliwienie mogłoby przekraczać możliwości Royal Navy. Największą słabością zespołu był brak wsparcia lotniczego, gdyż miał operować poza zasięgiem samolotów Luftwaffe bazujących we Francji, a Kriegsmarine nie miało lotniskowca. Od kilu lat budowano „Grafa Zeppelina”, ale ciągle nie był on ukończony. Brakowało też odpowiednich samolotów pokładowych. Raeder zdawał sobie z tego sprawę, ale nie mógł nic poradzić.

Plany niemieckie zostały jednak pokrzyżowane, zanim weszły w życie. Brytyjski nalot na Brest uszkodził „Gneisenaua”, a „Scharnhorst” doznał awarii maszyn. W tej sytuacji Lütjens chciał odłożyć wyprawę do czasu naprawienia „Scharnhorsta” lub wejścia do służby „Tirpitza”, ale Raeder chciał przeprowadzić operację nawet w mniejszym składzie. Zbliżające się lato zmniejszało szanse na skryte przedarcie się szlakiem polarnym. Rosło też prawdopodobieństwo wejścia do wojny Stanów Zjednoczonych i admirał przeczuwał, że wówczas przewaga aliantów na Atlantyku stanie się tak wielka, iż rajdery nie będą miały czego szukać na tym akwenie. W tej sytuacji posłanie w rejs „Bismarcka” i „Prinza Eugena” wydawało się rozsądne.

Lütjens uległ argumentacji przełożonego i dowódca Kriegsmarine przedstawił swoje plany Hitlerowi. Kanclerz wstępnie się zgodził, ale wyraził chęć odwiedzenia „Bismarcka”. Do wizyty doszło 12 maja 1941 roku w Gdyni. Było to wydarzenie, bo Hitler, który nie czuł się pewnie w sprawach morskich, gościł na pokładach jednostek swej floty zaledwie kilka razy. Zawsze myślał z niepokojem o propagandowych skutkach utraty któregoś z wielkich okrętów. Teraz wygłosił krótkie przemówienie do załogi, następnie odbył naradę z Raederem i Lütjensem. Podkreślił rolę, jaką rejs rajderów mógł odegrać w kampanii na Morzu Śródziemnym, gdzie w najbliższych dniach miała się rozegrać bitwa o Kretę. Gdyby Lütjens odciągnął przynajmniej część brytyjskiej Floty Śródziemnomorskiej, byłaby to realna pomoc. Uspokojony zapewnieniami o wyjątkowych zaletach „Bismarcka”, życzył załodze sukcesu i opuścił Gdynię.

Operacja „Rheinübung”, bo taki nadano jej kryptonim, miała się rozpocząć kilka dni później, 18 maja. Czas ten wykorzystano na uzupełnienie zapasów. Tuż przed opuszczeniem portu załogi obu okrętów wezwano na zbiórkę, a Lütjens wygłosił do nich przemówienie, w którym wspomniał o oczekujących marynarzy zadaniach. Mowa szła przez głośniki i usłyszał ją zatrudniony w porcie członek polskiej konspiracji. Przekazał meldunek, który po kilku dniach przez Szwajcarię i Portugalię dotarł do Wielkiej Brytanii.

[srodtytul]Alarm dla Home Fleet[/srodtytul]

18 maja oba okręty wyszły z Gdyni. Na Bałtyku przyłączyły się do szybkiego konwoju statków handlowych. Dwa dni później w cieśninie Kattegatt zespół zauważył szwedzki krążownik „Got-land”, który nadał tę informację otwartym tekstem. Wkrótce potem okręty niemieckie wypatrzył brytyjski agent, który łowił ryby w szwedzkim porcie Göteborg, i powiadomił o tym zwierz- chników. Dzięki temu brytyjska Admiralicja zaczęła dostrzegać grożące niebezpieczeństwo. Tymczasem zespół niemiecki dotarł do fiordu Hjelte koło Bergen w okupowanej Norwegii i tam na krótko się zatrzymał.

21 maja odkrył tam okręty i sfotografował brytyjski samolot rozpoznawczy. W nocy z 21 na 22 obie jednostki opuściły fiord i udały się w dalszą podróż. Ich nieobecność stwierdził kolejny samolot zwiadowczy 22 maja, ale z powodu awarii radia pilot złożył meldunek dopiero po powrocie na lotnisko.

Na wieść o tym dowódca Home Fleet admirał John Tovey postawił wszystkie podległe mu okręty w stan alarmu. Krążowniki „Suffolk” i „Norfolk” pod dowództwem kontradmirała Williama Wake-Walkera skierowano do patrolowania tzw. drogi duńskiej, czyli przejścia między Islandią a Grenlandią. Szlaku między Islandią a Wyspami Owczymi miały pilnować krążowniki „Arethusa”, „Manchester” i „Birmingham”.

Z bazy w Scapa Flow wypłynęła 2. Eskadra Krążowników Liniowych – ciężki krążownik „Hood” i nowy pancernik „Prince of Wales” pod dowództwem wiceadmirała Lancelota Hollanda. Posłano ją na południe od Islandii, żeby w razie wykrycia okrętów niemieckich zagrodziła im drogę. Na pokładzie „Prince of Wales” znajdowały się jeszcze ekipy techniczne ze stoczni, które przekazywały okręt marynarce. Nie zdążono ich wyokrętować i stały się przypadkowymi uczestnikami bitwy.

23 maja o godzinie 19.22 „Norfolk” dostrzegł okręty niemieckie 50 mil na zachód od Islandii. Od tej pory oba krążowniki Wake-Walkera podążały krok w krok za nieprzyjacielem. „Bismarck” próbował je odpędzić ogniem ciężkiej artylerii, ale poniechał tych prób. Tymczasem zawiadomiona o pozycji Niemców eskadra Hollanda skierowała się na zachód, by przeciąć im drogę. Starcie musiało nastąpić wczesnym rankiem 24 maja.

[srodtytul]Tragedia „Hooda”[/srodtytul]

O godz. 5.35 okręty brytyjskie dostrzegły zespół nieprzyjacielski, a 13 minut później admirał Holland wydał rozkaz otwarcia ognia. Popełnił przy tym fatalną pomyłkę. Wcześniej dowódcy brytyjscy uzgodnili, że skoncentrują ostrzał na „Bismarcku”, ignorując „Prinza Eugena”. Tymczasem Holland źle rozpoznał niemieckie okręty i nakazał koncentrację ognia na idącym na przedzie krążowniku. Kapitan „Prince of Wales” zauważył to i pancernik zaczął strzelać do „Bismarcka”. Po trzech minutach także „Hood” zmienił cel, ale zamieszanie, jakie powstało w efekcie tej pomyłki, nie pozostało bez wpływu na przebieg bitwy.

W pierwszych minutach okręty brytyjskie zbliżały się do niemieckich i mogły używać tylko dział z wież ulokowanych na dziobie. O godz. 5.55 Holland nakazał równoczesny zwrot obu okrętów w lewo, na kurs równoległy do Niemców, co miało umożliwić użycie całej artylerii, również tej ulokowanej na rufie. Jednak w trakcie wykonywania manewru doszło do tragedii. Salwa „Bismarcka” trafiła w „Hooda”. Zaraz potem na okręcie brytyjskim nastąpiła potworna eksplozja. „Hood” rozpadł się na dwie części i błyskawicznie zatonął. Z liczącej 1400 ludzi załogi zdołano uratować zaledwie trzech marynarzy. Zginęli wiceadmirał Holland, dowódca okrętu komandor Ralph Kerr, a także czterech zaokrętowanych na krążowniku liniowym polskich podchorążych: Stanisław Czerny, Kazimierz Szymalski, Leon Żmuda-Trzebiatowski i Kazimierz Żurek.

„Prince of Wales” wykonał zwrot, by ominąć szczątki „Hooda”, i kontynuował walkę. Po kilku minutach został jednak trafiony ciężkimi pociskami „Bismarcka”, z których jeden zniszczył pomost nawigacyjny, zabijając większość znajdujących się tam oficerów. W tej sytuacji dowódca okrętu, komandor John Leach, który też odniósł rany, nakazał postawić zasłonę dymną i wycofać okręt z walki. Dowództwo nad zespołem złożonym z „Prince of Wales”, „Suffolka” i „Norfolka” objął kontradmirał Wake-Walker, który nie atakował, ale podążał za zespołem niemieckim, nie pozwalając mu na zgubienie się na Atlantyku. „Bismarck” wyszedł z boju jako zwycięzca, ale kilkakrotnie trafiony, też poniósł straty. Jeden pocisk przebił dziobowy zbiornik paliwa. Poza stratą cennej ropy oznaczało to, że pancernik pozostawia za sobą na morzu smugę, która utrudniała mu zniknięcie z oczu Brytyjczykom.

W Wielkiej Brytanii, gdzie wieczorem 24 maja ogłoszono wiadomość o zatonięciu „Hooda”, zapanowała atmosfera żałoby narodowej. Odnotujmy, że cała prasa brytyjska kurtuazyjnie podkreślała też śmierć czterech Polaków.

Dla Brytyjczyków utrata „Hooda” miała nie tylko wymierny charakter. Przez cały okres międzywojenny okręt ten był symbolem brytyjskiej potęgi na morzu i symbolem dumy narodowej. Jego zniszczenie było tym dotkliwsze, że nastąpiło w wyjątkowo trudnym dla Wielkiej Brytanii momencie: nie udało się obronić Grecji, trwały niepomyślne dla aliantów walki na Krecie. W tej sytuacji pomszczenie „Hooda” stało się kwestią honoru.

Winston Churchill zapisał w pamiętnikach: „«Bismarck» powinien był niewątpliwie zadowolić się swoim wspaniałym zwycięstwem. W ciągu kilku minut zniszczył jeden z najlepszych okrętów Royal Navy i mógł spokojnie powrócić do kraju, chełpiąc się odnie- sionym sukcesem. Jego prestiż i potencjalna siła wzrosłyby niepomiernie (...) Miał do wyboru powrót do kraju ze wszystkimi możliwościami dalszych działań lub skazanie się na pewną zgubę. Tylko skrajna egzaltacja dowodzącego nim admirała lub otrzymanie naglących rozkazów mogą tłumaczyć podjętą przez niego desperacką decyzję. Około godziny 10 (...) wiedziałem już, że «Bismarck» kieruje się na południe, mogłem więc z dużą pewnością mówić o końcowym rezultacie”.

Dziś już wiemy, że na „Bismarcku” doszło do sporu w tej kwestii. Dowódca okrętu Lindemann był zwolennikiem powrotu do Bergen w Norwegii, ale przeważyło zdanie Lütjensa, który nie chciał marnować szansy, jaką było przedarcie się na Atlantyk.

[srodtytul]Wielkie łowy[/srodtytul]

Po porannym starciu „Bismarck” i „Prinz Eugen” nie zdołały się uwolnić spod opieki Royal Navy. Przez ponad dziesięć godzin kontakt wzrokowy z zespołem niemieckim utrzymywał samotnie krążownik „Suffolk”, potem dołączyły „Norfolk” i „Prince of Wales”. Wieczorem 24 maja „Prinz Eugen” niepostrzeżenie się oddalił, by kontynuować samotnie rejs po Atlantyku.

Okręty brytyjskie, utrzymujące nadal kontakt z „Bismarckiem”, późnym wieczorem 24 maja naprowadziły na niego atak samolotów torpedowych z lotniskowca „Victorious”. Samoloty osiągnęły jedno trafienie i szczęśliwie powróciły na macierzysty lotniskowiec, który na czas ich lądowania został rzęsiście oświetlony reflektorami. Było to wbrew regułom, gdyż w pobliżu mogły czatować U-Booty, ale dowódca „Victoriousa” postanowił zaryzykować, by ułatwić powrót pilotom. Torpeda, która trafiła „Bismarcka”, wpłynęła na jego dalsze losy, gdyż admirał Lütjens podjął decyzję o skierowaniu uszkodzonego okrętu do Brestu. Dwie godziny później, krótko po północy 25 maja, Brytyjczycy stracili „Bismarcka” z oczu. Rozpoczęły się wielkie poszukiwania.

Na wiadomość o zatopieniu „Hooda” Royal Navy zmobilizowała wszystkie siły do zniszczenia „Bismarcka”. Z bazy Scapa Flow u północnych brzegów Szkocji wyruszyła Home Fleet pod dowództwem admirała Johna Toveya w składzie: pancernik „King George V”, krążownik liniowy „Repulsje” i lotniskowiec „Victorious”. Z południa nadciągała eskadra gibraltarska pod dowództwem wiceadmirała Jamesa Somerville’a – krążownik liniowy „Renown” i lotniskowiec „Ark Royal”. Z Halifaksu w Kanadzie wyruszył pancernik „Revenge”. Z eskorty konwojów atlantyckich odwołano pancerniki „Rodney” i „Ramillies” oraz mniejsze jednostki. Admiralicja podjęła wielkie ryzyko, pozostawiając bez osłony konwój wiozący kilkanaście tysięcy żołnierzy.

Problem polegał jednak na tym, że każdy z osobna okręt brytyjski ustępował „Bismarckowi” bądź to uzbrojeniem, bądź opancerzeniem lub prędkością i łatwo mógł podzielić los „Hooda”. „Bismarck” znajdował się najbliżej Brestu i żaden z zespołów brytyjskich nie miał szans na zagrodzenie mu drogi. Ponadto niektóre z brytyjskich okrętów już dosyć długo przebywały na morzu i z powodu kurczących się zapasów paliwa mogły tylko przez kilka dni brać udział w pościgu.

Na pokładzie „Bismarcka” celebrowano tymczasem sukces. 25 maja wypadały urodziny Lütjensa, który otrzymał z tej okazji depeszę od Hitlera z gratulacjami i życzeniami. Pancernik najszybciej jak mógł płynął w kierunku Brestu, licząc na to, że 27 maja rano znajdzie się w zasięgu parasola powietrznego Luftwaffe.

[srodtytul]„Bismarck” osaczony[/srodtytul]

Przez cały dzień 25 maja trwały lotnicze i morskie poszukiwania „Bismarcka”. Wreszcie 26 maja o godz. 10.30 odnalazł go kanadyjski wodnosamolot Catalina i choć został ostrzelany, nadał meldunek. Godzinę później nad „Bismarckiem” pojawiły się samoloty rozpoznawcze z lotniskowca „Ark Royal” i Brytyjczycy już nie tracili go z oczu. Nadal jednak istniała groźba, że „Bismarck” wymknie się obławie i przedrze do Brestu. Nakazem chwili stało się zadanie mu uszkodzeń, które wydatnie zmniejszyłyby jego prędkość.

Do ataku ponownie posłano samoloty torpedowe z „Ark Royal”. Doszło jednak do nieporozumienia, które o mały włos nie zakończyło się tragedią.

Po odnalezieniu „Bismarcka” dowodzący eskadrą gibraltarską Somerville wysłał w kierunku niemieckiego pancernika krążownik „Sheffield”, który miał przejąć obserwację od samolotów rozpoznawczych. Jednak na skutek bałaganu załogi samolotów torpedowych nie zostały o tym poinformowane. Gdy piloci zobaczyli przed sobą okręt wojenny, przystąpili do ataku. W kierunku „Sheffielda” zrzucono 11 torped. Załoga krążownika zachowała zimną krew. Nie otworzyła ognia do samolotów i zręcznie manewrując, zdołała uniknąć śmiercionośnych „cygar”. Dezorientację i konsternację pilotów z „Ark Royal” wywołał powtórzony kilkakrotnie przez radio rozkaz dowódcy ich okrętu: „Uważać na „Sheffielda”. Powrócili zatem na lotniskowiec, by trzy godziny później, o 19.20, raz jeszcze wystartować. „Sheffield” naprowadził samoloty na właściwy cel sygnałem „Bismarck” 12 mil przed dziobem”.

Tym razem atak był udany. „Bismarck” został trafiony dwiema torpedami. Jedna uszkodziła urządzenie sterowe – awaria okazała się niemożliwa do naprawienia. Pancernik zaczął zataczać niekontrolowane kręgi, a potem próbował korygować kurs za pomocą silników, przez co musiał wyraźnie zmniejszyć prędkość. Do wejścia w zasięg niemieckich samolotów pozostało jeszcze kilkaset mil. W tej sytuacji los okrętu był przesądzony. Nie zmienił tego nawet fakt, że wkrótce po otrzymaniu nieszczęsnych trafień „Bismarckowi” kolejny raz udało się zgubić tropiących go Brytyjczyków.

Tymczasem do „Bismarcka” zbliżyła się 4. Flotylla Niszczycieli pod dowództwem komandora Philipa Viana. To ona eskortowała idący na Bliski Wschód konwój z wojskiem oznaczony kryptonimem „WS-8B”, zanim została odwołana, by włączyć się do poszukiwań niemieckiego pancernika. W skład flotylli wchodziły brytyjskie niszczyciele: „Cossak”, „Sikh”, „Zulu” i „Maori” oraz polski „Piorun”.

ORP „Piorun”, którym dowodził komandor Eugeniusz Pławski, został przekazany Polskiej Marynarce Wojennej w grudniu 1940 roku w zamian za zatopionego pod Narwikiem „Groma”.

26 maja o godzinie 22.37 z pokładu „Pioruna” wypatrzono „Bismarcka”. Potężny okręt zrobił wielkie wrażenie na polskich marynarzach. Jeden z członków załogi skomentował ten widok słowami: „Ależ to stodoła”. Kilka minut później rozpoczął się bój, który przeszedł do legendy. Mały niszczyciel prowadził wymianę ognia z potężnym pancernikiem. Dysproporcja sił była przytłaczająca. Salwa burtowa „Bismarcka” ważyła łącznie 8 ton, podczas gdy „Pioruna” zaledwie 132 kg. Każde trafienie pociskiem artylerii głównej pancernika natychmiast posłałoby polski okręt na dno, podczas gdy polskie pociski nie były w stanie wyrządzić przeciwnikowi realnej szkody. Ale stawką w tej grze było utrzymanie kontaktu bojowego i wywalczenie czasu niezbędnego, by mogły nadciągnąć duże okręty brytyjskie.

Nierówny bój trwał około godziny. O 23.45 wszystkie niszczyciele Viana weszły do akcji, a pięć minut później „Bismarck” wystrzelił ostatnią salwę w kierunku „Pioruna”. W pobliżu „Bismarcka” znalazł się też krążownik liniowy „Renown”. Fatalna pogoda raz jeszcze umożliwiła niemieckiemu pan- cernikowi zniknięcie, ale nie miał on szans wymknąć się z matni. Niszczyciele 4. Flotylli pozostawały w pobliżu do godziny 5 nad ranem 27 maja, kiedy to z powodu wyczerpania paliwa musiały się udać do baz.

Około północy admirał Lütjens wysłał do Niemiec depeszę: „Do Führera Rzeszy Niemieckiej Adolfa Hitlera. Walczymy do końca, wierząc w Pana, Führerze, i w silnej wierze w zwycięstwo Niemiec”. W odpowiedzi Hitler podziękował mu w imieniu narodu niemieckiego, a do załogi skierował słowa: „Całe Niemcy są z Wami. Co tylko można jeszcze zrobić, będzie zrobione. Spełnienie przez Was obowiązku wzmocni nasz naród w jego walce o egzystencję”. O godz. 7 nad ranem 27 maja z „Bismarcka” nadano ostatnią depeszę: „Wyślijcie U-Boota dla ocalenia dziennika zdarzeń bojowych”.

[srodtytul]Ostatni bój[/srodtytul]

Tymczasem 27 maja rano na pole bitwy dotarły brytyjskie pancerniki „Rodney” i „King George V” oraz ciężkie krążowniki „Dorsetshire” i „Norfolk”. Około godz. 9 rozpoczęła się ostatnia faza zmagań. „Bismarck” początkowo odpowiadał ogniem, który jednak stopniowo, w miarę niszczenia kolejnych wież artyleryjskich, milkł. Pół godziny później samoloty torpedowe z „Ark Royal” raz jeszcze próbowały wykonać atak, ale brytyjski ostrzał „Bismarcka” był tak gęsty, że ostatecznie odwołano tę operację. O godz. 10 dowodzący zespołem brytyjskim admirał Tovey nakazał swoim okrętom podejść bliżej do „Bismarcka” i dobić go torpedami. Trzeba było się spieszyć, bo paliwo w zbiornikach pancerników było na wyczerpaniu. O 10.15 Tovey nakazał obu swym największym okrętom płynąć do brzegów Wielkiej Brytanii. Ostateczny cios zadał „Bismarckowi” ciężki krążownik „Dorsetshire”, który wystrzelił w jego kierunku jeszcze trzy torpedy. Wreszcie o godz. 10.37 stalowy kolos przewrócił się do góry dnem i zatonął.

Z liczącej ponad 2 tysiące ludzi załogi Brytyjczycy zdołali uratować 110 osób. Zginęli zarówno admirał Lütjens, jak i komandor Lindemann. Wysłany w celu odebrania dziennika bojowego U-556 nie zdołał wykonać swojego zadania, ale inny U-Boot – U-74, który znalazł się na miejscu bitwy następnego dnia, zdołał uratować jeszcze trzech marynarzy. I byli to jedyni świadkowie zagłady pancernika, którzy powrócili do Niemiec i mogli zdać sprawę z przebiegu wydarzeń.

Rejs „Bismarcka” zakończył okres działalności nawodnych rajderów. „Prinz Eugen” na skutek awarii maszyn musiał skrócić swój rejs i dołączył do „Scharnhorsta” i „Gneisenaua” w Breście. Ale zespół ten już nigdy nie wypłynął na Atlantyk. W lutym 1942 roku przedarł się przez kanał La Manche na Morze Północne. Z taktycznego punktu widzenia był to sukces Niemców, ale zarazem strategiczny odwrót. Działalność rajderów nie byłaby możliwa bez rozstawionych po oceanach i zakamuflowanych niemieckich statków zaopatrzeniowych. Wkrótce po zatopieniu „Bismarcka” brytyjska Admiralicja przeprowadziła skuteczną akcję oczyszczania oceanów z tych jednostek. Zatopienie pancernika zmieniło też stosunek Hitlera do admirała Raedera i koncepcji użycia jednostek nawodnych. Dyktator nadzieje na sukces w wojnie morskiej wiązał od tej pory z okrętami podwodnymi.

[i]Wojciech Morawski, Prof. dr hab., kierownik Katedry Historii Gospodarczej i Społecznej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie [/i]

W 1922 roku podczas konferencji rozbrojeniowej w Waszyngtonie ustalono, że tonaż największych pancerników nie może przekraczać 35 tys. ton. Wielkiej Brytanii pozwolono w drodze wyjątku zachować krążownik liniowy „Hood” o wyporności 42 tys. t, co zapewniło mu przez następnych kilkanaście lat niezagrożoną pozycję największego okrętu wojennego świata.

Flota niemiecka podlegała ponadto do 1934 roku ograniczeniom wynikającym z traktatu wersalskiego. Aby go nie naruszyć, Niemcy zbudowali w latach 1929 – 1932 trzy tzw. pancerniki kieszonkowe o wyporności 12 tys. ton: „Deutschland” (w 1940 roku przemianowany na „Lützow), „Admiral Scheer” i „Admiral Graf Spee”. Kolejne dwa pancerniki niemieckie: „Scharnhorst” i „Gneisenau”, zbudowane w latach 1934 – 1936, miały po 31 tys. t wyporności.

Pozostało 97% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką