Na wiadomość o zatopieniu „Hooda” Royal Navy zmobilizowała wszystkie siły do zniszczenia „Bismarcka”. Z bazy Scapa Flow u północnych brzegów Szkocji wyruszyła Home Fleet pod dowództwem admirała Johna Toveya w składzie: pancernik „King George V”, krążownik liniowy „Repulsje” i lotniskowiec „Victorious”. Z południa nadciągała eskadra gibraltarska pod dowództwem wiceadmirała Jamesa Somerville’a – krążownik liniowy „Renown” i lotniskowiec „Ark Royal”. Z Halifaksu w Kanadzie wyruszył pancernik „Revenge”. Z eskorty konwojów atlantyckich odwołano pancerniki „Rodney” i „Ramillies” oraz mniejsze jednostki. Admiralicja podjęła wielkie ryzyko, pozostawiając bez osłony konwój wiozący kilkanaście tysięcy żołnierzy.
Problem polegał jednak na tym, że każdy z osobna okręt brytyjski ustępował „Bismarckowi” bądź to uzbrojeniem, bądź opancerzeniem lub prędkością i łatwo mógł podzielić los „Hooda”. „Bismarck” znajdował się najbliżej Brestu i żaden z zespołów brytyjskich nie miał szans na zagrodzenie mu drogi. Ponadto niektóre z brytyjskich okrętów już dosyć długo przebywały na morzu i z powodu kurczących się zapasów paliwa mogły tylko przez kilka dni brać udział w pościgu.
Na pokładzie „Bismarcka” celebrowano tymczasem sukces. 25 maja wypadały urodziny Lütjensa, który otrzymał z tej okazji depeszę od Hitlera z gratulacjami i życzeniami. Pancernik najszybciej jak mógł płynął w kierunku Brestu, licząc na to, że 27 maja rano znajdzie się w zasięgu parasola powietrznego Luftwaffe.
[srodtytul]„Bismarck” osaczony[/srodtytul]
Przez cały dzień 25 maja trwały lotnicze i morskie poszukiwania „Bismarcka”. Wreszcie 26 maja o godz. 10.30 odnalazł go kanadyjski wodnosamolot Catalina i choć został ostrzelany, nadał meldunek. Godzinę później nad „Bismarckiem” pojawiły się samoloty rozpoznawcze z lotniskowca „Ark Royal” i Brytyjczycy już nie tracili go z oczu. Nadal jednak istniała groźba, że „Bismarck” wymknie się obławie i przedrze do Brestu. Nakazem chwili stało się zadanie mu uszkodzeń, które wydatnie zmniejszyłyby jego prędkość.
Do ataku ponownie posłano samoloty torpedowe z „Ark Royal”. Doszło jednak do nieporozumienia, które o mały włos nie zakończyło się tragedią.
Po odnalezieniu „Bismarcka” dowodzący eskadrą gibraltarską Somerville wysłał w kierunku niemieckiego pancernika krążownik „Sheffield”, który miał przejąć obserwację od samolotów rozpoznawczych. Jednak na skutek bałaganu załogi samolotów torpedowych nie zostały o tym poinformowane. Gdy piloci zobaczyli przed sobą okręt wojenny, przystąpili do ataku. W kierunku „Sheffielda” zrzucono 11 torped. Załoga krążownika zachowała zimną krew. Nie otworzyła ognia do samolotów i zręcznie manewrując, zdołała uniknąć śmiercionośnych „cygar”. Dezorientację i konsternację pilotów z „Ark Royal” wywołał powtórzony kilkakrotnie przez radio rozkaz dowódcy ich okrętu: „Uważać na „Sheffielda”. Powrócili zatem na lotniskowiec, by trzy godziny później, o 19.20, raz jeszcze wystartować. „Sheffield” naprowadził samoloty na właściwy cel sygnałem „Bismarck” 12 mil przed dziobem”.
Tym razem atak był udany. „Bismarck” został trafiony dwiema torpedami. Jedna uszkodziła urządzenie sterowe – awaria okazała się niemożliwa do naprawienia. Pancernik zaczął zataczać niekontrolowane kręgi, a potem próbował korygować kurs za pomocą silników, przez co musiał wyraźnie zmniejszyć prędkość. Do wejścia w zasięg niemieckich samolotów pozostało jeszcze kilkaset mil. W tej sytuacji los okrętu był przesądzony. Nie zmienił tego nawet fakt, że wkrótce po otrzymaniu nieszczęsnych trafień „Bismarckowi” kolejny raz udało się zgubić tropiących go Brytyjczyków.
Tymczasem do „Bismarcka” zbliżyła się 4. Flotylla Niszczycieli pod dowództwem komandora Philipa Viana. To ona eskortowała idący na Bliski Wschód konwój z wojskiem oznaczony kryptonimem „WS-8B”, zanim została odwołana, by włączyć się do poszukiwań niemieckiego pancernika. W skład flotylli wchodziły brytyjskie niszczyciele: „Cossak”, „Sikh”, „Zulu” i „Maori” oraz polski „Piorun”.
ORP „Piorun”, którym dowodził komandor Eugeniusz Pławski, został przekazany Polskiej Marynarce Wojennej w grudniu 1940 roku w zamian za zatopionego pod Narwikiem „Groma”.
26 maja o godzinie 22.37 z pokładu „Pioruna” wypatrzono „Bismarcka”. Potężny okręt zrobił wielkie wrażenie na polskich marynarzach. Jeden z członków załogi skomentował ten widok słowami: „Ależ to stodoła”. Kilka minut później rozpoczął się bój, który przeszedł do legendy. Mały niszczyciel prowadził wymianę ognia z potężnym pancernikiem. Dysproporcja sił była przytłaczająca. Salwa burtowa „Bismarcka” ważyła łącznie 8 ton, podczas gdy „Pioruna” zaledwie 132 kg. Każde trafienie pociskiem artylerii głównej pancernika natychmiast posłałoby polski okręt na dno, podczas gdy polskie pociski nie były w stanie wyrządzić przeciwnikowi realnej szkody. Ale stawką w tej grze było utrzymanie kontaktu bojowego i wywalczenie czasu niezbędnego, by mogły nadciągnąć duże okręty brytyjskie.
Nierówny bój trwał około godziny. O 23.45 wszystkie niszczyciele Viana weszły do akcji, a pięć minut później „Bismarck” wystrzelił ostatnią salwę w kierunku „Pioruna”. W pobliżu „Bismarcka” znalazł się też krążownik liniowy „Renown”. Fatalna pogoda raz jeszcze umożliwiła niemieckiemu pan- cernikowi zniknięcie, ale nie miał on szans wymknąć się z matni. Niszczyciele 4. Flotylli pozostawały w pobliżu do godziny 5 nad ranem 27 maja, kiedy to z powodu wyczerpania paliwa musiały się udać do baz.
Około północy admirał Lütjens wysłał do Niemiec depeszę: „Do Führera Rzeszy Niemieckiej Adolfa Hitlera. Walczymy do końca, wierząc w Pana, Führerze, i w silnej wierze w zwycięstwo Niemiec”. W odpowiedzi Hitler podziękował mu w imieniu narodu niemieckiego, a do załogi skierował słowa: „Całe Niemcy są z Wami. Co tylko można jeszcze zrobić, będzie zrobione. Spełnienie przez Was obowiązku wzmocni nasz naród w jego walce o egzystencję”. O godz. 7 nad ranem 27 maja z „Bismarcka” nadano ostatnią depeszę: „Wyślijcie U-Boota dla ocalenia dziennika zdarzeń bojowych”.
[srodtytul]Ostatni bój[/srodtytul]
Tymczasem 27 maja rano na pole bitwy dotarły brytyjskie pancerniki „Rodney” i „King George V” oraz ciężkie krążowniki „Dorsetshire” i „Norfolk”. Około godz. 9 rozpoczęła się ostatnia faza zmagań. „Bismarck” początkowo odpowiadał ogniem, który jednak stopniowo, w miarę niszczenia kolejnych wież artyleryjskich, milkł. Pół godziny później samoloty torpedowe z „Ark Royal” raz jeszcze próbowały wykonać atak, ale brytyjski ostrzał „Bismarcka” był tak gęsty, że ostatecznie odwołano tę operację. O godz. 10 dowodzący zespołem brytyjskim admirał Tovey nakazał swoim okrętom podejść bliżej do „Bismarcka” i dobić go torpedami. Trzeba było się spieszyć, bo paliwo w zbiornikach pancerników było na wyczerpaniu. O 10.15 Tovey nakazał obu swym największym okrętom płynąć do brzegów Wielkiej Brytanii. Ostateczny cios zadał „Bismarckowi” ciężki krążownik „Dorsetshire”, który wystrzelił w jego kierunku jeszcze trzy torpedy. Wreszcie o godz. 10.37 stalowy kolos przewrócił się do góry dnem i zatonął.
Z liczącej ponad 2 tysiące ludzi załogi Brytyjczycy zdołali uratować 110 osób. Zginęli zarówno admirał Lütjens, jak i komandor Lindemann. Wysłany w celu odebrania dziennika bojowego U-556 nie zdołał wykonać swojego zadania, ale inny U-Boot – U-74, który znalazł się na miejscu bitwy następnego dnia, zdołał uratować jeszcze trzech marynarzy. I byli to jedyni świadkowie zagłady pancernika, którzy powrócili do Niemiec i mogli zdać sprawę z przebiegu wydarzeń.
Rejs „Bismarcka” zakończył okres działalności nawodnych rajderów. „Prinz Eugen” na skutek awarii maszyn musiał skrócić swój rejs i dołączył do „Scharnhorsta” i „Gneisenaua” w Breście. Ale zespół ten już nigdy nie wypłynął na Atlantyk. W lutym 1942 roku przedarł się przez kanał La Manche na Morze Północne. Z taktycznego punktu widzenia był to sukces Niemców, ale zarazem strategiczny odwrót. Działalność rajderów nie byłaby możliwa bez rozstawionych po oceanach i zakamuflowanych niemieckich statków zaopatrzeniowych. Wkrótce po zatopieniu „Bismarcka” brytyjska Admiralicja przeprowadziła skuteczną akcję oczyszczania oceanów z tych jednostek. Zatopienie pancernika zmieniło też stosunek Hitlera do admirała Raedera i koncepcji użycia jednostek nawodnych. Dyktator nadzieje na sukces w wojnie morskiej wiązał od tej pory z okrętami podwodnymi.
[i]Wojciech Morawski, Prof. dr hab., kierownik Katedry Historii Gospodarczej i Społecznej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie [/i]