W dzień, kiedy go zabito, byłam raz pierwszy w życiu na wernisażu. Poszłam tam pod wrażeniem obrzydliwych wypadków z okazji przysięgi Prezydenta (...). Pamiętam, że mówiłam o tym, jak łatwo może ktoś w tym tłumie znowu dopuścić się jakiejś zniewagi. Po wejściu Prezydenta tłum ruszył za nim schodami i do sali na prawo, ja zaś z malarzem Janem Henrykiem Rosenem, wówczas także urzędnikiem MSZ, weszliśmy do sali na wprost schodów, gdzie wisiał jego obraz. Tam znowu rozmowa zeszła na osobę Prezydenta. Mówiliśmy, że tłoczyć się razem z socjetą na pierwsze miejsce nie ma sensu. „Tak – powiedziałam – ale wśród nas byłby bezpieczniejszy”. Chciałam stać tuż przy nim, żeby go w razie czego choć zasłonić...”. W tej chwili za nami padły trzy suche, ciche strzały. Twarz Rosena zrobiła się zupełnie szara: „To nie tu, to coś na ulicy...” – powiedział bez cienia przekonania i oboje wpadliśmy na górną platformę schodów, którymi w pośpiechu zaczęły się tłoczyć płaczące i krzyczące panie... Roztrącał je p. Rajnold Przeździecki, który spieszył w dół, wołając: „Na miłość boską, prędzej, księdza!”. Panikę wstrzymywać starał się
p. Stefan Przeździecki, który skinął na mnie, stojąc w drzwiach: „Niech pani wejdzie. Jeszcze żyje, ale zdaje się, że koniec...”(...) Prezydenta trzymało kilka osób w pozycji półleżącej na króciutkiej ławeczce pluszowej, gdzie jedna trzecia jego potężnego wzrostu nie mogła znaleźć miejsca: „Połóżmy go na podłodze” – powiedziałam. Uklękłam i oparto go na mnie klęczącą. Za mną był jakiś postument ze świętą figurą. U stóp Prezydenta, którego postać zajęła wielki kawałek podłogi, siedział na krześle zabójca... Oficer, biały jak papier, trzymał mu łokcie skręcone w tył. Zabójca powiedział: „Proszę mnie nie szarpać, nie będę uciekał”. Miał twarz kamienną, nie patrzył na zabitego. (...) Ogarnęła mnie wielka troska o wygląd twarzy Prezydenta. Zamknęłam mu oczy i związałam mocno twarz jego własnym białym szalikiem. Bolało mnie uczucie osamotnienia tego trupa, którego barki i głowa tak bardzo ciążyły na moich kolanach. Zdawało mi się, może niesłusznie, że większa była złość i zgroza niż żal większości widzów tej tragicznej śmierci niewinnego. Tylko Rosen klęczał przy mnie i płakał. Modliliśmy się oboje bardzo gorąco. Cudzoziemskie mowy i polska przeplatały się koło nas.
[ramka]Kazimiera Iłłakowiczówna „Ścieżka obok drogi”
FAŁSZ I PRAWDA Ten jest słabszy, kto buduje na kłamstwie i fałszu w porównaniu z tym, który buduje na prawdzie. Jak w walce wódz, który opiera się na kłamliwych wieściach, który się kłamliwymi raportami kieruje, idzie do przegranej, tak samo naród, który na kłamstwie buduje swe myśli, idzie do zguby.
6 sierpnia 1923 Lwów