Podczas owej pierwszej orężnej konfrontacji z krajem europejskim, no może euroazjatyckim, Japończycy dali się poznać jako przeciwnicy wytrwali, twardzi, niekiedy fanatyczni, ale honorowi. Jeńców traktował poprawnie, a jeżeli zdarzały się odstępstwa od tej reguły, to były incydenty. W stosunku do oficerów rosyjskich z okrętów, które poddały się pod Cuszimą, odnosili się wręcz z wyszukaną kurtuazją, zezwalając im, po uzyskaniu zapewnienia, że nie będą uciekać, na zakwaterowanie w prywatnych pensjonatach.
Kilkadziesiąt lat później żołnierzy, którzy dostali się do japońskiej niewoli, czekał znacznie gorszy los – jakby obozy jenieckie prowadziła zupełnie inna armia, a władzę okupacyjną na zajętych terenach sprawowało zupełnie inne państwo. Pierwsze owej złowróżbnej metamorfozy doświadczyły Chiny, a później Malaje, Birma, Indie Holenderskie, Filipiny. Niewysłowione okrucieństwo, przejawiające się całą gamą zachowań: od głodzenia i wyniszczania niewolniczą pracą jeńców oraz internowanych cywilów przez obojętność na los całych populacji podbitych obszarów po zbrodniczy sadyzm, towarzyszyło japońskiej armii i marynarce wojennej wszędzie tam, gdzie załopotała flaga ze Wschodzącym Słońcem. Całe morza atramentu wylano, by wyjaśnić naturę owego strasznego fenomenu, ale autorzy od antropologów poprzez psychologów i specjalistów innych dziedzin na historykach i wojskowych kończąc nie potrafili znaleźć odpowiedzi.
Jedno nie budzi wątpliwości. Zmagania prowadzone w czasie drugiej wojny światowej w Azji i na Pacyfiku były bez wątpienia pierwszym rozgrywanym na taką skalę zderzeniem cywilizacji. Przeciwko indywidualistycznemu, judeochrześcijańskiemu Zachodowi, powoli – zwłaszcza po hekatombie pierwszej wojny światowej – zbliżającemu się do konstatacji, że wojna jest złem koniecznym, stanęła armia państwa znacznie bardziej kolektywistycznego, zbudowanego na fundamencie szintoizmu, młodego, jeśli chodzi o udział w grze międzynarodowej, zaborczego i skłonnego do traktowania siły militarnej jako najważniejszego narzędzia w walce o zapewnienie sobie szacunku i miejsca na Ziemi. Z tego wynikało odmienne pojmowanie fundamentalnych wartości, czego w sposób wyjątkowo dramatyczny doświadczyli ci, którzy znaleźli się w japońskiej mocy. Konstatacja ta w żadnym przypadku nie usprawiedliwia zbrodni cesarskiej armii i floty, ale zmusza do postrzegania wydarzeń w znacznie szerszym kontekście. Nie pomniejszając win zbrodniarzy, trzeba też pamiętać, że Japończycy w równym stopniu co do obcych, byli bezwzględni i wymagający wobec siebie.
Wśród tej dzikiej orgii przemocy spadającej na podbite przez cesarstwo obszary znajdowali się ludzie, którzy myśleli i działali, nierzadko podejmując poważne ryzyko, inaczej. Ponieważ jednak Japończycy, w odróżnieniu od Niemców, nigdy nie byli zainteresowani upowszechnianiem wiedzy o takich postawach, pozostali oni praktycznie nieznani. Jednym z niewielu, którzy przebili się przez mur niepamięci, jest Mamoru Shinozaki, attaché prasowy konsulatu japońskiego w Singapurze. Mimo że był zaangażowany w działalność wywiadowczą, co doprowadziło do jego aresztowania przez Brytyjczyków, po uwolnieniu przez rodaków uczynił wiele, by poprawić dolę jeńców i internowanych, a także uratował przed egzekucją co najmniej 3 tys. członków diaspory chińskiej. Swoje przeżycia opisał w niewielkiej książeczce „Synoan – My Story. The Japanese Occupation of Singapore”. Co charakterystyczne, ukazała się ona po raz pierwszy nie w Japonii, lecz w Singapurze w 1975 roku...
[srodtytul]Bataański marsz śmierci[/srodtytul]