Już byłem w połowie drogi, gdy jakaś fala podbiła dziób i... chlast! – jestem pod wodą, a nad sobą mam przewróconą dingi. Nie wiem, jak wydostałem się na zewnątrz i czemu się nie utopiłem. Leżałem na wodzie, odpoczywałem, potem jeszcze kilka razy topiłem się, zanim udało mi się dingi ustawić prosto. Bałem się ją już ruszyć, że znowu mnie przywali i wtedy już się spod niej nie wydobędę...” – wspominał wodowanie w Zatoce Biskajskiej kpt. Stanisław Sawczyński, radaroperator z 307. Dywizjonu Lwowskich Puchaczy.
Alianckie załogi miały pełen ekwipunek ratunkowy – oprócz spadochronu pilot miał dingi (siedział na niej) oraz nadmuchiwaną kamizelkę. Mimo to ratowanie lotników, którzy musieli wodować, było sporym problemem dla sił lotniczych. Według danych American Air Force w czasie działań w Europie w 1943 roku zaledwie 28 procent wodujących załóg Ósmej Armii Powietrznej zostało uratowanych, ale w kwietniu 1944 roku ten odsetek wzrósł do 43 procent w odniesieniu do załóg bombowców i 38 procent dla pilotów myśliwskich. We wrześniu już 90 procent załóg AAF zostało uratowanych. Do końca marca 1945 roku brytyjskie i amerykańskie zespoły ratunkowe ocaliły 1972 amerykańskich pilotów, którzy wodowali na wodach wokół Wielkiej Brytanii. W ostatnim półroczu wojny było zmuszonych do wodowania ok. 50 samolotów miesięcznie.
Na Pacyfiku od lipca 1943 roku do kwietnia 1945 roku zespoły ratunkowe wyłowiły 1841 osób, w tym tylko w styczniu 1945 roku 360 ludzi. W tym miesiącu rozpoczęła działalność własna służba ratunkowa Piątej Armii Powietrznej. Zespoły składające się z okrętu podwodnego i dwóch B-17 były tak rozmieszczone, aby dotarcie do rozbitków zajęło do 30 minut. Samoloty zrzucały pontony i oznaczały miejsce rozbitka wyławianego przez okręt. Średnio, aby uratować jednego człowieka, samolot przelatywał 3,2 tys. km. W pierwszym kwartale 1945 roku po każdym nalocie na Japonię przeciętnie dwie załogi B-29 były zmuszone do wodowania. W listopadzie i grudniu 1944 roku zostało wyłowionych 34,4 procent pilotów, w styczniu 1945 roku zaledwie 12,6 procent, w marcu 74 procent, a w maju już 80 procent. W ciągu dziewięciu miesięcy nalotów na Japonię wykonywanych z Marianów ratownicy wyłowili 645 pilotów z 1310 uratowanych członków załóg superfortec. Mimo zaangażowania dużych sił zdarzało się, że lotnicy spędzali na morzu wiele dni. Na przykład po bitwie o Midway (4 – 6 czerwca 1943) patrolowa catalina dopiero 21 czerwca wyłowiła dwóch członków załogi samolotu z lotniskowca „Enterprise”!
Najbardziej znanymi samolotami patrolowymi i ratunkowymi były właśnie łodzie latające Consolidated PBY Catalina, wprowadzone do uzbrojenia w 1936 roku, których do 1945 roku fabryki w USA i Kanadzie wyprodukowały 4 tys. sztuk. Mogły utrzymywać się w powietrzu przez 22 godziny, a ich zasięg wynosił 4 tys. km. Catalina mogła przenosić bomby i torpedy. Samoloty PBY zatopiły 40 U-Bootów. Na Pacyfiku od sierpnia 1943 do stycznia 1944 roku posłały na dno japońskie statki handlowe o pojemności blisko 113 tys. ton.
Niemcy nie mieli przewagi powietrznej, więc ich lotnicy dłużej niż alianccy czekali na ratunek. Dlatego niemieccy lekarze przeprowadzali na więźniach zbrodnicze eksperymenty, których celem było zbadanie reakcji ludzkiego organizmu na ekstremalnie niską temperaturę oraz przetestowanie leków mających podtrzymać przy życiu bardzo wyziębionych ludzi. – Wsadzili mnie w specjalny kombinezon z jakimiś kablami i kazali wejść do wody. Była lodowata. A Niemcy donosili jeszcze w wiadrach lód. Zmusili mnie, żebym położył się w wodzie. Poczułem straszliwy ból w całym ciele. Nie sądziłem, że może mi być tak zimno – opowiadał o eksperymencie Jerzy Skrzypek, więzień Auschwitz nr 75869 oraz obozu w Dachau. W lodowatej wodzie spędził kilka godzin, wreszcie stracił przytomność. Gdy się obudził w szpitalnym łóżku, w wielu miejscach na ciele miał niewielkie nakłucia. Podczas eksperymentu w jego żyły wstrzykiwano rozmaite substancje chemiczne.