Historia walk afrykańskich i włoskich z przełomu lat 1942/1943 dowodzi bowiem wyższości praktyki nad teorią, armii zaprawionej w licznych bojach nad wojskiem ćwiczonym jedynie na manewrach, żołnierza ostrzelanego nad nieostrzelanym...
Zwłaszcza jeśli jest to żołnierz niemiecki, a nie włoski – ktoś mógłby złośliwie dodać. Ostrożnie z tymi przytykami. Chętne poddawanie się Włochów w tamtym okresie wynikało z jeszcze innej prawidłowości: motywacji do walki czy też jej braku. Włosi mieli już po dziurki w nosie swojego duce, jego Imperium Romanum
i bezsensownej wojny. Dlaczego Niemcy – aż do znudzenia nazywani cywilizowanym narodem poetów i kompozytorów – tak długo gotowi byli się bić za kreaturę u władzy i jej obłędną ideologię? Od 70 lat próbuje się wyjaśnić do końca tę ponurą zagadkę, a końca nie widać.
W tym zeszycie stwierdzić należy natomiast – z ogromną przykrością! – że nie tylko gotowi byli się bić, ale też potrafili się bić znacznie lepiej od przeciwników. Dotyczy to zarówno pojedynczych żołnierzy, jak i dowódców wszystkich szczebli, pododdziałów, oddziałów, związków taktycznych i operacyjnych, wszelkich rodzajów wojsk, ich współdziałania i organizacji oraz uzbrojenia. Ich armia była nadzwyczaj skuteczną piekielną maszyną.
Natomiast nieporadność Amerykanów w tamtym okresie – zwiększana jeszcze przez doświadczonego, ale zawistnego Monty’ego – przypomina słynną filmową groteskę Stevena Spielberga „1941”. Potworny bałagan i demolkę czynią w Kalifornii sami Amerykanie, zanim ujrzą choćby jednego Japończyka u wybrzeży. – Ta wojna długo potrwa... – mówi z rezygnacją w finale komedii amerykański dowódca, który zresztą musiał wcześniej z rozpaczą przerwać oglądanie ukochanych kreskówek Disneya.