A była to opowieść zakazana, antyideologiczna, sprzeczna z wymyślonym dla Nowej Huty przez komunistów DNA. Była to opowieść o przypadkowym buncie zrodzonym z prostej potrzeby wiary i przechowanej wbrew władcom Polski Ludowej tradycji.
A wszystko się działo w mieście eksperymentu społecznego przeprowadzonego na niespotykaną wcześniej w Polsce skalę. Ci, którzy go wymyślili, chcieli zbudować miasto po marksistowsku doskonale, przestronne, zaspakajające potrzeby robotnika; miasto równych ludzi. Zaprojektowali więc nowoczesne jak na owe czasy bloki, kina, ośrodki kultury, tereny rekreacyjne, ba, nawet zalew. Dla młodych uciekinierów z podkrakowskich wiosek, dla których je budowano, miasto miało być spełnieniem snów o szklanych domach. Oczywiście nie znali Żeromskiego, ale z zabłoconych obejść, krytych strzechą chałup, wchodzili do tego nowego świata jak na cywilizacyjne salony; zamiast łapci zakładali na nogi gumofilce, a potem pierwsze skórzane buty. Dostawali przydział na mieszkanie, trafiali do eleganckich domów, mieszkań z kuchnią, zwykle niewielką, ale za to z łazienką! Statkowali się, zakładali rodziny, płodzili kolejne dzieci i nagle z pewnym zdziwieniem konstatowali, że nie ma gdzie dziecka ochrzcić.
Szok, konsternacja. Jak to? Bez chrztu się przecież nie da. To wbrew wszelkiej tradycji. Można było pić, tłuc się na całego, wyklinać, zrywać z ojcem i matką, ale nie ochrzcić dziecka? Zapewne właśnie w takich momentach dostrzegali, że w marksistowskim mieście obecności kościoła nie przewidziano. Czy przyjmowali to za normę? Wydawać by się mogło, że w latach pięćdziesiątych, tuż po grozie stalinizmu, poziom zastraszenia, wykorzeniania ze starej, niesłusznej Polski był tak mocny, że o kościele w Hucie nie sposób było myśleć. A jednak nie. Jeszcze przed październikiem 1956 roku przedstawiono władzy petycję w sprawie budowy w Nowej Hucie kościoła. Nie było jednak o tym mowy.
I trzeba był polskiego października, by dopiero Gomułka, na fali odwilży, zgodził się na stworzenie w Hucie parafii. Powołano więc komitet budowy kościoła, zaczęto zbierać składki, a na miejscu przyszłej świątyni postawiono krzyż.
Jednak „październikowy” klimat szybko się zmienił. Władza wzmocniła kurs. Postanowiono odebrać wiernym działkę przeznaczoną na kościół i zbudować tam szkolę. Ale ludzie się nie zgodzili. I kiedy rankiem 27 kwietnia 1960 roku pod krzyżem na osiedlu Teatralnym pojawili się mający go rozebrać robotnicy, bohaterowie sztandarowej budowy socjalizmu, wypieszczeni przez reżim przodownicy pracy, postanowili krzyża bronić. Na miejscu konfrontacji pojawiły się setki, a potem tysiące ludzi. Szybko pojawiła się milicja i zaczęła rozpędzać tłum. Użyto gazów łzawiących i armatki wodnej. Z jednej strony leciały cegły i kamienie, z drugiej padły strzały. Podpalono lokalną Radę Narodową. Hutę otoczono wojskiem, unieruchomiono tramwaje na linii łączącej dzielnicę z Krakowem. Do późnej nocy trwały rozruchy, a w nocy wyłapywano uczestników zajść.