Wolna Francja potrzebowała uznania ruchu oporu, a on potrzebował jej pomocy. Akcja „zjednoczeniowa” stawała na porządku dnia, a do jej wykonania de Gaulle wybrał inteligentnego i energicznego prefekta (o lewicowych sympatiach) Jeana Moulina. Moulin, już w 1940 roku krótko więziony i torturowany przez Niemców, skoczył do ojczyzny na spadochronie 1 stycznia 1942 roku i pozostał w niej do lutego następnego roku. Kolejny powrót, w marcu 1943 roku, okazał się ostatnim. Wiosną organizacje dawnej wolnej strefy zlały się w Zjednoczony Ruch Oporu (MUR), a te ze strefy północnej poczęły uzgadniać działania. Przedstawiciele ruchu, partii politycznych i związków zawodowych z obu stref weszli do utworzonej w maju 1943 roku przez Moulina (ps. Rex) Narodowej Rady Ruchu Oporu (CNR). Jej program, przyjęty w marcu 1944 roku, głosił, że powstała po wyrzuceniu Niemców i obaleniu reżimu Pétaina nowa republika przeprowadzi szerokie reformy społeczne i gospodarcze. Na początku roku powstał też Ruch Wyzwolenia Narodowego (MLN) spajający działania MUR i wielu grup z północy.
Cały zaś ruch oporu, włącznie z komunistycznym FTP (Franc-tireurs et partisans), został w marcu 1944 roku podporządkowany generałowi Koenigowi jako Wewnętrzne Siły Francuskie (Forces françaises de l’intérieur) – posługujące się magicznym odtąd skrótem FFI. W terenie akcja scaleniowa przebiegała jednak opornie.
Moulin tego nie doczekał – 23 czerwca 1943 roku w Caluire (na przedmieściu Lyonu) został aresztowany podczas zebrania z kilkoma przywódcami ruchu oporu. Przesłuchiwany przez szefa lyońskiego gestapo Klausa Barbiego został posłany do Paryża i poddany torturom. Zmarł 8 lipca w pociągu wiozącym go do Berlina. Do dziś nie umilkła polemika w sprawie przyczyn aresztowania – nieostrożność konspiratora René Hardy’ego czy jego zdrada. Niejasna wydaje się też rola komunistów. Dowódca gaullistowskiej Tajnej Armii (Armée Secrete) gen. Delestraint został aresztowany na dwa tygodnie przed „Reksem”, gdy miał się spotkać z… René Hardym. Zginie w 1945 roku od niemieckiej kuli w Dachau.
[srodtytul]Paryski bunt[/srodtytul]
W stolicy partyzanci gaullistowscy i komuniści doszli do porozumienia: szefem FFI regionu paryskiego został w czerwcu 1944 roku były członek brygad międzynarodowych w Hiszpanii, oficer FTP, 36-letni „pułkownik” Henri Rol-Tanguy. Ma on w regionie paryskim aż 60 tys. podwładnych, tyle że broni posiada ledwie… 3300 sztuk. Prawda, że do sierpnia sytuacja nieco się poprawi dzięki brytyjskim zrzutom, ale większą ich część przejmą Niemcy.
Francuzi chcą witać alianckich wyzwolicieli, którzy lądują w Normandii jak gospodarze. W stolicy Rol Tanguy może liczyć na ok. 25 tys. ludzi. Na wieść o zbliżaniu się aliantów 13 sierpnia Paryski Komitet Wyzwolenia (CPL) wzywa stolicę do powstania i uwalniania więźniów. Staje metro, do ruchu oporu dołącza żandarmeria i policja. 18 sierpnia wybucha strajk generalny, a człowiek de Gaulle’a w Paryżu gen. Chaban-Delmas (lat 29 – najmłodszy generał od czasów Napoleona) alarmuje Koeniga i domaga się zajęcia miasta.
Wybuchają starcia zbrojne z Niemcami. Powstańcza milicja wycofuje się z centrum, ale bije się z oddziałami 17-tysięcznego garnizonu gen. Dietricha von Choltitza pod budynkami ministerialnymi, pod Prefekturą Policji (koło katedry Notre Dame) i na przedmieściach. Na szczęście dla powstańców, którzy nie mają łączności radiowej z aliantami, niemieckie siły są rozproszone,
a wśród 80 czołgów, którymi dysponują, są wzięte w 1940 roku do „niewoli” stareńkie renault F-17. Von Choltitz godzi się 19 sierpnia na krótki rozejm, ale jego proklamacje są twarde – powstańców zabić, domy, z których strzelają – wysadzić. Paryskie ulice przecinają więc barykady.
Tu i ówdzie wybuchają strzelaniny, ale trudno mówić o zaciekłych walkach. Przeżywający na odległość tragedię Warszawy Andrzej Bobkowski, autor wspaniałych „Szkiców piórkiem”, zresztą syn polskiego generała, notuje cierpko w dzienniku pod datą 22 sierpnia: „W gazetach wielkie tytuły: Paris conquiert sa liberté par les armes, Paris se libere lui-meme [Z bronią w ręku Paryż zdobywa wolność. Paryż sam się wyzwala] i w ogóle cała Francja uwalnia się sama przy skromnej zaledwie pomocy aliantów. Za tydzień w ogóle przestanie się mówić o Amerykanach i Anglikach. Kogut – trudno o lepszy symbol tego narodu. Całe to bractwo rajcujące po bramach i w bistrach trzepie skrzydłami i pieje, potrząsa grzebieniem – i czeka na amerykańską czekoladę i konserwy. A gdy z daleka nadjeżdża motocykl niemiecki, w przeciągu trzech sekund ulica jest pusta, bramy zamykają się i przy dziurkach od klucza następuje walka wręcz, żeby »zobaczyć«. Paryż »walczy«”.
[srodtytul]Odsiecz z zachodu[/srodtytul]
Dowodzący wojskami sprzymierzonych gen. Eisenhower rozumie polityczną wagę zdobycia stolicy Francji, ale z wojskowego punktu widzenia ma kłopot, bo miasto dotychczas oszczędzano. Generał wspominał później: „nawet niszcząc linie komunikacyjne w okolicach Paryża, atakowaliśmy raczej węzły kolejowe na peryferiach, a nie stacje końcowe w samym mieście. Trzymaliśmy się tej zasady, chcąc uniknąć walk w samym Paryżu. Zaplanowaliśmy zatem operacje mające na celu okrążenie jego okolic, chcąc zmusić garnizon do kapitulacji. Nie mogliśmy oczywiście znać dokładnie warunków, w jakich żyła ludność miasta. Teraz najbardziej chodziło nam o to, by zaoszczędzić każdy gram paliwa i każdy nabój potrzebny do operacji i przesunąć nasze wojska jak najbliżej linii obrony. Miałem nadzieję, że uda mi się opóźnić zdobycie Paryża, chyba że się przekonam, iż wśród mieszkańców panują rozpacz i głód”. Krótko mówiąc, walki uliczne w wielkim mieście były ostatnią rzeczą potrzebną Amerykanom do szczęścia, podobnie jak zaopatrzenie czteromilionowej aglomeracji.
De Gaulle’a, który ponownie wylądował na ojczystej ziemi 20 sierpnia w Cherbourgu (w czerwcu był w Bayeux, potem odwiedził Algierię), nie zachwyca powstanie komplikujące mu rolę jedynego wyzwoliciela ojczyzny. Paryż trzeba jednak ratować. Zgadza się, by na odsiecz miastu ruszyła 2. Dywizja Pancerną gen. Leclerca, której ruch ku stolicy doprowadza do furii amerykańskich przełożonych. Wiedząc, że nie zatrzyma Francuzów, Eisenhower aprobuje atak i daje do pomocy 4. Dywizję Piechoty. Pozbawiony wsparcia lotnictwa, 200-kilometrowy rajd spod Argentan pozwala Leclercowi (jego ludzie nie jedzą i nie śpią) osiągnąć zajęte w ciężkiej walce paryskie przedmieścia. Widok shermanów i halftracków z francuskimi załogami budzi ogromny entuzjazm. Prawdziwa euforia wybucha zaś, gdy wieczorem 24 sierpnia pojazdy 2. DPanc. ciągną pod Ratusz. Następnego dnia dołącza do nich amerykańska piechota, a na ulicach dochodzi do pancernych pojedynków z niemieckimi wozami bojowymi.
Mimo nacisków Hitlera (podobno wywrzaskiwał w słuchawkę telefonu pytanie „Czy Paryż płonie?!”) von Choltitz nie zdecyduje się na zniszczenie części miasta. Wie, że walczy o przegraną sprawę i nie chce zostać nowym Herostratesem. Wybiera honorową kapitulację – część jego osłabionego garnizonu (poległo ok. 3 tys. żołnierzy) uniknie niewoli, nie pójdą też do niej żołnierze SS. Traktowany przez swoich jak zdrajca (odczuje to w obozie jenieckim), z czasem von Choltitz doczeka się sprawiedliwego osądu historii. I wdzięcznej pamięci Paryżan. Także dzięki niemu cena wolności nie była zbyt wysoka – niespełna 1500 zabitych Francuzów i nieduże zniszczenia w mieście.
[srodtytul]Od Łuku Triumfalnego do Notre Dame[/srodtytul]
De Gaulle przybył z Chartres do Paryża ok. godz. 17, kierując się do kwatery Leclerca na dworcu Montparnasse. Wraz z nim powraca polityka, a dowódcy 2. DPanc. dostaje się za dopuszczenie Rola-Tanguy do podpisu pod aktem kapitulacji. Generał omija Pałac Elizejski, nocując w Ministerstwie Wojny, które opuścił wiosną 1940 roku. „Wszystko tu jest – napisze później – poza państwem”. Humor poprawia mu orkiestra w prefekturze policji, która za pięć dwunasta wprawdzie, ale dzielnie podjęła walkę. Miły nastrój gaśnie na pobliskim Ratuszu, przy spotkaniu z władzami ruchu oporu i powstania, które wylewnie witają tego, jak mówi Georges Bidault, „na którego czekamy od czterech lat”. De Gaulle odmawia jednak uznania „samozwańczych” władz, których rola skończyła się dlań z wyzwoleniem i przyjazdem szefa rządu tymczasowego.
To właśnie z balkonu Ratusza generał – zdolny pisarz i świetny mówca – wygłosi swój oratorski majstersztyk. Słowa: „Paryż znieważony! Paryż złamany! Paryż umęczony! Ale Paryż wyzwolony! Wyzwolony przez siebie, przez swój lud, z pomocą wojsk Francji”, zna każdy wykształcony Francuz. Dla Amerykanów miejsca w tej wizji zabrakło… Nazajutrz przychodzi najpiękniejszy dzień życia de Gaulle’a. Otoczony gigantycznym tłumem schodzi po Champs-Élysées i dociera do Notre Dame.
[srodtytul]To jeszcze nie koniec[/srodtytul]
Mimo zajęcia stolicy Francji daleko jeszcze do końca wojny. Na atlantyckim wybrzeżu trzymają się niemieckie wysepki (St. Nazaire, Lorient). Twarda postawa Niemców, wyczerpanie zwycięzców i braki w zaopatrzeniu sprawiły, że pościg w kierunku Renu traci impet, a klęska alianckiej operacji „Market-Garden” – przebicia się do Renu, daje żołnierzom Hitlera wytchnienie. Szczególnie krwawe walki toczono w Alzacji. Czołgi Leclerca wjadą do Strasburga dopiero 24 listopada (Amerykanie byli tam „nieformalnie” dzień wcześniej!). Rozgrywane w śnieżnej i mroźnej pogodzie boje o Colmar zakończą się dopiero 9 lutego 1945 roku za cenę życia 8 tys. Amerykanów i 14 tys. Francuzów. Tych ostatnich dopisać musimy do prawie 600 tys., głównie cywilnych, francuskich ofiar wojny.
[i]Andrzej Nieuważny, historyk z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku[/i]