Od początku XX wieku Rosjanie walczyli tam z Japończykami w latach 1904 – 1905 oraz 1939. Były to boje zacięte i krwawe. Nigdy jednak wcześniej tamtejsze wzniesienia nie widziały takiego impetu, takiej przewagi jednej ze stron i takiej masakry, jaką Armia Czerwona urządziła japońskiej Armii Kwantuńskiej latem 1945 roku.
Nawet nie chodzi tylko o to, że Sowieci zgromadzili w Mandżurii armie trzech frontów, liczące więcej żołnierzy i dużo, dużo więcej doskonałych dział, czołgów i samolotów, niż mieli Japończycy. Ci ostatni najlepszy sprzęt już dawno wysłali do Chin, na wyspy Pacyfiku i do samej Japonii, a nad granicą sowiecką zostawili wprawdzie niemal milion żołnierzy, ale niedożywionych, źle wyekwipowanych oraz tkwiących latami na dalekowschodnich bezkresach bez próby sił z nieprzyjacielem. Decydowała przewaga Rosjan w sferze, powiedzmy, niematerialnej.
Oto ze zdobytych Niemiec nadjechały transporty żołnierzy upojonych zwycięstwem nad wrogiem niezwykle groźnym, bitnym i nadzwyczajnie dowodzonym i wyszkolonym. A oni go pokonali totalnie, wybijając w pień lub biorąc do niewoli oraz dyktując bezwarunkową kapitulację. Okazali się silniejsi, a nade wszystko naprawdę nauczyli się walczyć.
Mandżuria raz jeszcze potwierdziła fakt znany ze wszystkich poprzednich wojen: zastrzelenia nie boi się żołnierz już w boju ostrzelany.
Oczywiście, czuje strach przed śmiercią, ale potrafi go przezwyciężyć, bo już wie, że opanowanie lęku i perfekcyjna, skuteczna walka pozwolą mu właśnie przeżyć. Najprostszą bowiem drogą do zachowania życia jest pozbawienie życia człowieka w obcym mundurze.