Zginiesz jak suka, skur...! Jak brudny pies! Nie zasłużyłeś na nic lepszego! – krzyczy rozwścieczony mężczyzna. Trzyma pistolet z tłumikiem. Przed nim klęczy zakrwawiony człowiek. Został przed chwilą brutalnie skopany i pobity. Błaga o litość, coś tłumaczy, załamuje ręce. Obok stoi jeszcze dwóch uzbrojonych mężczyzn. Prośby nie robią na nich wrażenia.
Jest wieczór, 27 października 1960 roku. Rzecz dzieje się na wysypisku śmieci na przedmieściach Paryża w pobliżu robotniczej dzielnicy Argenteuil. Jeden ze stojących wyciąga kartkę papieru i odczytuje po polsku krótki, liczący tylko jeden paragraf, wyrok. Nie zdążył dokończyć, gdy inny z mężczyzn nacisnął spust. Kula, kalibru 7,62 mm, trafia w czaszkę ofiary. Między oczy.
Mężczyzna z jękiem upada. W tej samej chwili zaczynają strzelać pozostali oprawcy. Każdy po dwa, trzy pociski. Celują w głowę i klatkę piersiową. Po wykonaniu wyroku kamieniami masakrują twarz zabitego, aby było go trudniej rozpoznać. Wrzucają ciało do wyschniętej studni. Zarzucają je śmieciami, deskami i kamieniami.
Jeden z nich otwiera kopertę na pocztę dyplomatyczną, do której wrzucają pistolety. Zakłada na nią pieczęć, tak aby podczas ewentualnego zatrzymania francuska policja nie miała prawa do niej zajrzeć. – Spadamy stąd! – rzuca krótko i cała trójka udaje się do czarnego mercedesa na dyplomatycznych tablicach.
Samochód zabiera ich prosto do Ambasady PRL przy rue de Talleyrand. W jednym z biur czeka już kilka butelek koniaku Martell i Hennessy. Siadają w fotelach, piją. Po chwili jeden z zabójców wstaje i idzie do pomieszczenia z radiostacją. Wysyła zaszyfrowaną depeszę do Warszawy. Zadanie wykonane. Operacja „Claude” zakończona sukcesem.