Ostatni świadkowie z Gibraltaru

Czy dwóch brytyjskich weteranów pomoże wyjaśnić zagadkę śmierci generała Sikorskiego

Publikacja: 11.02.2012 01:10

Sidney Knowles płetwonurek, który dostał się do wraku rozbitej maszyny

Sidney Knowles płetwonurek, który dostał się do wraku rozbitej maszyny

Foto: archiwum prywatne

– To było kilka minut po 11 wieczorem. Siedzieliśmy w porcie, w którym sprawdzaliśmy, czy poniżej poziomu wody do wpływających statków nieprzyjaciel nie przyczepił min magnetycznych. Nagle usłyszeliśmy ryk silników startującego samolotu. Od razu się zorientowałem, że coś jest nie tak. Po kilku sekundach doszedł do nas potężny huk. Maszyna runęła do wody, rozbiła się. Natychmiast zawyły syreny alarmowe – opowiada w rozmowie z „Rz" Sidney Knowles.

Knowles jest ostatnim żyjącym członkiem oddziału brytyjskich płetwonurków, w którym służył słynny Lionel Crabb.

4 lipca 1943 roku, gdy doszło do katastrofy liberatora z premierem Władysławem Sikorskim na pokładzie, oddział znajdował się  właśnie na Gibraltarze. Gdy płetwonurkowie usłyszeli uderzenie samolotu o wodę, natychmiast wskoczyli na łódź i ruszyli w stronę miejsca katastrofy.

– Gdy tam przybyliśmy, przy wraku znajdowała się już inna jednostka ratunkowa. Samolot spadł dość blisko brzegu. Leżał do góry brzuchem. Część wystawała z wody. Wokół pływały jakieś przedmioty oraz trzy ciała. Między innymi, jak się później dowiedzieliśmy, ciało Sikorskiego. Świeciliśmy na nie reflektorem. Polski premier unosił się na wodzie. Twarzą był zwrócony w dół. Miał szeroko rozłożone ręce – relacjonuje Knowles.

Jednostką, która dotarła do Liberatora jako pierwsza, był ratunkowy okręt HSL-181. Właśnie na jego pokładzie znajdował się nasz drugi rozmówca Kenneth Brooks. – Byłem radiooperatorem. Tej nocy przypadał mój dyżur i to ja odebrałem wiadomość o tym, co się stało. Była bardzo krótka. Powiedziano nam, że przy brzegu rozbił się startujący samolot, i rozkazano, abyśmy natychmiast ruszyli na pomoc – powiedział „Rz" Brooks.

Ciała na wodzie

Liberator spadł do wody o 11.07. HSL-181 dotarł na miejsce sześć minut później, o 11.13.

– W świetle reflektorów zobaczyliśmy wystający z wody kadłub maszyny. Nie uleciała daleko. To mogło być 100, góra 200 metrów od końca pasa startowego – relacjonuje Kenneth Brooks, który wybiegł na pokład, żeby pomóc kolegom w akcji ratunkowej.

– Wokół wraku pływały trzy ciała, które siła uderzenia wyrzuciła poza maszynę. Zwodowaliśmy ponton ratunkowy i za jego  pomocą wciągnęliśmy ciała  na pokład. Okazało się, że jeden z mężczyzn żyje. Był to czeski pilot Eduard Prchal. Był w szoku. Pozostali dwaj mężczyźni byli martwi. Jednym z nich był Sikorski – opowiada Brooks.

Według niego polskiego premiera zidentyfikowano natychmiast po wyłowieniu z wody.

– Poświeciliśmy na jego twarz latarkami. Jako pierwszy rozpoznał go nasz oficer. Nie było to trudne, bo znaliśmy Sikorskiego z gazet i kronik filmowych. To była wówczas naprawdę wielka figura – dodaje.

Zorientowawszy się, kogo mają na pokładzie, brytyjscy marynarze z HSL-181 natychmiast skierowali jednostkę do brzegu. Tam przyjechały już karetki pogotowia i policja. Zaczęli zbierać się jacyś ludzie. – Choć od tego wydarzenia minęło 68 lat, cały czas mam ten widok przed oczyma. Ciało generała było mocno uszkodzone w wyniku uderzenia. Nie wyglądał dobrze. Zwróciłem też uwagę, że Sikorski był bez munduru, w samej bieliźnie – mówi brytyjski marynarz.

Relacja ta potwierdza inne informacje, jakie wcześniej pojawiły się na temat ciała. Generał Sikorski rzeczywiście w chwili śmierci był bez munduru, który zdjął, szykując się do snu. Miał w liberatorze rozłożony materac i postanowił wykorzystać nocny lot do Londynu, aby odpocząć. Ponieważ maszyna nie mogła lecieć nad terytorium neutralnej Hiszpanii, lotnicza podróż naokoło Półwyspu Iberyjskiego zajmowała około 9,5 godziny.

HSL-181 przez kolejne dni brał udział w akcji ratunkowej.

– Liberator leżał bardzo płytko. Na jakichś pięciu, góra dziewięciu metrach. Znakomicie widzieliśmy całą maszynę. Na jej kadłubie odbijały się słoneczne refleksy. Była rozbita i przełamana na pół. Płetwonurkowie podawali nam ciała i inne przedmioty wydobyte z wraku, a my układaliśmy je na pokładzie – opowiada Kenneth Brooks.

W rozbitym samolocie

Jednym z płetwonurków, który schodził pod wodę, był Sidney Knowles. – Część ciał była poza samolotem, inne w środku. Do wraku dostaliśmy się przez jeden z boków, który był rozpruty jak puszka. Wewnątrz liberatora była bardzo słaba widoczność. Znajdowało się tam dużo tytoniu, który puścił sok  i zafarbował na brązowo wodę – relacjonuje Knowles.

On również szacuje głębokość zatopienia wraku na „kilka metrów". – Mimo kiepskiej widoczności pamiętam, jak wyglądał środek maszyny. Był mocno zdemolowany. Jedno ciało wciśnięte było w kąt samolotu, pomiędzy rozbite elementy konstrukcji. Było bardzo poważnie pokiereszowane – mówi płetwonurek.

Jak relacjonuje, kierujący akcją ratunkową brytyjscy oficerowie kazali im znaleźć i wydobyć z wraku „bardzo ważne dokumenty", które miały się znajdować na pokładzie liberatora.

– Na tych papierach naszym przełożonym zależało szczególnie. Co w nich mogło być, jednak nie wiem. Rzeczywiście znaleźliśmy w liberatorze jakieś dokumenty, ale były zamoczone i rozmyte. Nie udało nam się natomiast odnaleźć córki Sikorskiego – opowiada Sidney Knowles.

Chodzi o Zofię Leśniowską, która towarzyszyła ojcu w podróży na Bliski Wschód (to właśnie wracając z inspekcji stacjonujących tam wojsk, generał zatrzymał się na Gibraltarze). Pomimo usilnych poszukiwań jej ciała nigdy nie udało się odnaleźć. Sprawa ta zresztą do dziś jest przedmiotem spekulacji i inspiracją do snucia rozmaitych teorii. Według jednej z nich Leśniowska przeżyła, ale została uprowadzona... przez sowieckich płetwonurków i wywieziona do Moskwy.

Zarówno Brooks, jak i Knowles byli świadkami, jak po zakończeniu akcji ratunkowej, 17 lipca, liberator był wyciągany z dna za pomocą potężnego dźwigu umieszczonego na statku „HMS Moorhill". Nie było to łatwe, bo ważący nawet 27 ton samolot po uderzeniu w wodę z prędkością 270 kilometrów na godzinę był mocno pogruchotany i w trakcie całej operacji się rozpadał. Skrzydło, które urwało się podczas wydobycia, miało zabić jednego z hiszpańskich robotników.

Wyścig z czasem

Kenneth Brooks ma dziś 88 lat i mieszka w Walii, a Sidney Knowles ma lat 90 i mieszka w południowej Hiszpanii. Obaj są prawdopodobnie ostatnimi żyjącymi świadkami akcji ratunkowej na Gibraltarze. Do niedawna o ich istnieniu w Polsce nikt nie miał pojęcia. Człowiek, który ich odnalazł, Mieczysław Jan Różycki, na ich trop trafił przez stowarzyszenia  weteranów.

Różycki to znany badacz katastrofy gibraltarskiej z Krakowa, który przez 20 lat badań zebrał na całym świecie imponujący materiał. To, że udało mu się znaleźć dwóch uczestników akcji ratunkowej, wprawiło jednak historyków w zdumienie.

– To naprawdę sensacyjna wiadomość. Jeżeli ci ludzie byli przy wydobywaniu ciał i widzieli wrak samolotu, to mogą udzielić informacji kluczowych do wyjaśnienia katastrofy – mówi „Rz" Jan Ciechanowski, znany historyk z Londynu i weteran armii Andersa, który w latach 80. razem z wnukiem Winstona Churchilla badał okoliczności śmierci Sikorskiego.

– Ktoś z Polski powinien natychmiast pojechać do obu marynarzy i przeprowadzić profesjonalne przesłuchania. Trzeba się spieszyć,  przecież ci faceci mają po 90 lat – podkreśla Ciechanowski. Według niego bardzo ważne mogą się okazać „wszelkie informacje dotyczące stanu technicznego wraku oraz obrażeń i zachowania jedynego ocalałego z katastrofy, Pchrala". Przez część badaczy jest on bowiem podejrzany o współudział w ewentualnym zamachu.

Do dziś katastrofa na Gibraltarze jest jedną z największych zagadek najnowszej historii Polski. Według części historyków był to zwykły wypadek – tak uważa m.in. Różycki – według innych liberator padł ofiarą sabotażu. Sikorskiego zabić mieli, w zależności od wersji, Brytyjczycy, Sowieci albo nastawieni opozycyjnie polscy oficerowie.

Według IPN najbardziej prawdopodobny jest trop prowadzący do Moskwy. W tę stronę ukierunkowane jest również prowadzone od 2008 roku śledztwo w sprawie katastrofy. Mieczysław Różycki poinformował już IPN, że odnalazł dwóch świadków katastrofy, ale na razie sprawa znalazła się w impasie. Różycki chciałby sam pojechać do Hiszpanii i Wielkiej Brytanii i spotkać się z weteranami.

Postępujący zgodnie z procedurami IPN może jednak wysłać do nich tylko wykwalifikowanych prokuratorów. – Obydwaj panowie powinni zostać przesłuchani z zachowaniem wszelkich procedur i na mocy porozumień o współpracy prawnej z państwami, których są obywatelami . To dość skomplikowana operacja – powiedział „Rz" prokurator IPN Marcin Gołębiewicz, który prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy liberatora. – Gdy tylko uzyskamy od pana Różyckiego dane obu świadków, będziemy mogli wystąpić do Hiszpanii i Wielkiej Brytanii z wnioskami o współpracę prawną w tej sprawie. Liczymy, że obaj panowie pomogą nam rozwikłać zagadkę śmierci  naczelnego wodza i premiera Rzeczypospolitej.

– To było kilka minut po 11 wieczorem. Siedzieliśmy w porcie, w którym sprawdzaliśmy, czy poniżej poziomu wody do wpływających statków nieprzyjaciel nie przyczepił min magnetycznych. Nagle usłyszeliśmy ryk silników startującego samolotu. Od razu się zorientowałem, że coś jest nie tak. Po kilku sekundach doszedł do nas potężny huk. Maszyna runęła do wody, rozbiła się. Natychmiast zawyły syreny alarmowe – opowiada w rozmowie z „Rz" Sidney Knowles.

Pozostało 95% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką