Dotarłam wczoraj do Szpitala Dziecięcego Bersohnów i Baumanów. Oczywiście dziś ten szpital tak się nie nazywa. A na temat Anny Braude-Hellerowej, ostatniej naczelnej szpitala, która została do końca i zginęła wraz z chorymi dziećmi w czasie powstania w getcie, można z trudem znaleźć tylko krótką notkę na pamiątkowej tablicy. Widoczek pod szpitalem zakopuję dla niej i dla pamięci kobiet, które nie mają swoich imion w nazwach instytucji – nawet tych, które tworzyły, którymi kierowały, którym oddały znaczną część swojego życia (i czasem życie)" – to fragment bloga, jaki prowadzi Patrycja Dołowy, artystka fotografka i działaczka społeczna. Jej wpisy na blogu są z jednej strony obserwacją powojennego krajobrazu miasta, w którym doszukuje się śladów historii kobiecych. Z drugiej – dokumentacją działań, które te braki w śladach herstorii mają uzupełnić, nawet jeśli nie są powtórzeniem przeszłych wydarzeń – bo te nie zostały nigdzie zapisane – lecz jedynie subiektywnym wyobrażeniem na ich temat.
Na czym polega działanie Patrycji Dołowy?
– Robię odlewy z ciała, najważniejsze są bebechy, więc to są brzuchy, torsy, a już nie na przykład nogi czy ręce. Potem nakładam na odlewy emulsję fotograficzną. Chodzi o zintegrowanie obrazów – „dowodów historii" – z ciałem czy też jego odciskiem. Tak powstałe widoczki przywracam miejscom, zapładniam nimi miasto. Dosłownie jeżdżę po Muranowie i innych dzielnicach z łopatką, rozkopuję ziemię, chowam widoczki w ziemi, między płytki, w bruku – opowiada Patrycja.
Każdy ma swoją historię.