„Jestem typowym – tak mi się wydaje – nonkonformistą" – pisze o sobie 30 stycznia 1980 r. po spotkaniu na przystanku tramwajowym z profesorem z uczelni, który namawia go na zrobienie habilitacji. „Przy nazwisku Piotrowski wszyscy towarzysze czynią jakieś nieokreślone ruchy dezaprobaty" – stwierdza kolega profesor niemożność pomocy przy naukowym awansie.
W czerwcu 1980 r. przechodzi na emeryturę, ale prywatnie nadal przyjmuje pacjentów. Codziennie wsiada na rower i krąży po Wrocławiu w ulubionym zielonym dresie. Zastanawia się, jak to możliwe, że 90 proc. Polaków stoi od rana do wieczora w kolejkach. „Emeryt nie ma prawa dzisiaj się nudzić. Chodzi, myszkuje i wypatruje samochodu dostawczego – który obojętnie, co przywiezie – zawsze spowoduje tasiemcową kolejkę przed sklepem" – notuje gorzko.
Krytykuje reżim PRL, poddaństwo wobec ZSRR, o dygnitarzach mówi „kacyki".
31 sierpnia 1980 r., w dniu podpisania porozumień sierpniowych, z satysfakcją pisze, że „mały, bezbronny komitet strajkowy rozłożył w try miga pozornie potężną władzę". „Wczoraj po raz pierwszy od 30 lat w programie drugim Polskiego Radia o godzinie 9 transmitowano mszę świętą z kościoła św. Krzyża w Warszawie. Jeden z postulatów strajkujących spełniony" – cieszy się.
Marzy, by jechać do Ziemi Świętej. Dostaje paszport, ale wybucha stan wojenny.
Piotrowski odnotowuje masakrę w kopalni Wujek, gdzie zomowcy zastrzelili dziewięciu górników. I opisuje smaczną anegdotę pokazującą jego styl bycia. „Napotkałem patrol trzech wojskowych w panterkach, patrolujących ulice Wrocławia. (...) »Czy po tym co się stało w kopalni Wujek, możecie panowie patrzeć mi się prosto w oczy?«. Dowódca zbaraniał i jakby przez chwilę zawahał się. Myślałem, że zechce mnie wylegitymować, ale nie, po chwili nie patrząc mi w oczy, powiedział: »chyba nie«".