Zbigniew Kutermak zapala znicz w niemieckim byłym obozie koncentracyjnym Mauthausen w Austrii. Staje przy tablicy, którą chwilę wcześniej odsłonili prezydenci Polski i Węgier. Na niej nazwiska pięciu straconych tu członków Komitetu Obywatelskiego do spraw Opieki nad Polskimi Uchodźcami na Węgrzech, wśród nich wyryte nazwisko Henryka Sławika, dziadka pana Zbigniewa.
– Żałuję, że nie zdążyłem dowiedzieć się tyle, ile powinienem. Nie miałem możliwości dobrze go poznać – mówi. Ale zaraz dodaje: – Jestem dumny z tego, że dziadek swoim życiem pokazał, że trzeba pomagać innym ludziom bez względu na wyznanie, rasę czy politykę.
Nie pasował na patrona
Sławik w czasie wojny uratował, jak się szacuje, 30 tys. osób, wśród nich 5 tys. polskich Żydów. Mimo to nie nakręcono o nim filmu fabularnego, a liczba publikacji o jego dokonaniach jest uboga. Do niedawna wytrwałym tropicielem jego śladów był tylko dziennikarz i dyplomata Grzegorz Łubczyk.
Wprawdzie w 1946 r. radni Katowic podjęli decyzję o nazwaniu jego imieniem ul. Zabrskiej, jednak po kilku dniach została ona anulowana.
Przez pół wieku nigdzie nie wspominano o Sławiku. – Był skazany na zapomnienie. Nie pasował na patrona w PRL, bo był pepeesowcem i pochodził ze Śląska – przyznaje Michał Luty, wiceprezydent Katowic.