Nigdy się nie dowiemy, czy tylko polski parawan dzielił Europę od powszechnej pożogi? Czy Zachód naprawdę był beczką benzyny gotową na iskrę z kopyt bolszewickiej konnicy? Może rzekomy potencjał światowej rewolucji był tylko emanacją toczonego syfilisem mózgu Lenina?
Wojna polsko-bolszewicka zaczęła się w lutym 1919 r. od trochę zapomnianej bitwy pod Mostami. Wracające z Rosji niemieckie oddziały stanowiły – jak zwykły ujmować sądy kryminalne, „wspólnie i w porozumieniu" – forpocztę ciągnącej za nimi Armii Czerwonej. Garstce polskich batalionów udało się ją powstrzymać, ale nie mamy jasności, co mogli zrobić niemieccy żołnierze po wspólnym z krasnoarmiejcami dotarciu do Prus. Powstrzymaliby bolszewików czy sami wywieszaliby czerwone chorągwie?
Popłoch, jaki w zachodnim establishmencie wywołała rewolucja w Rosji, sugerował, że będzie to wojna co najmniej europejsko-bolszewicka, jeśli nie światowa. Wszelako nic podobnego się nie zdarzyło. Ta wojna była naprawdę polsko-bolszewicka, a w pewnych aspektach wręcz polsko-europejska.
Gdy toczyła się bitwa pod Mostami, brytyjskie oddziały nie tylko buntowały się przeciwko służbie w Odessie czy Archangielsku, lecz odmawiały nawet wyjazdu do Francji, a dowódcy, którzy przedtem szafowali chłostą, więzieniem i plutonem egzekucyjnym, ustępowali im pola. Kulminacja wojny wywołała powszechne strajki probolszewickie w całej Europie, a Gdańsk odmówił rozładunku statków z amunicją dla polskiej armii. Przestraszone rządy klepały Polaków po plecach z takim zapałem, że w rozstrzygającym okresie wojny żołnierze mieli w ładownicach po siedem nabojów. Stąd nie ma sensu drwić ani lekceważyć legendy owych pociągów z amunicją, które w czerwcu 1920 r. przyjechały do Polski z Węgier. Zwłaszcza że niewiele brakowało, byśmy w kluczowym momencie wojny dostali z Budapesztu całkiem inne prezenty.
W listopadzie 1918 r. z rosyjskiej niewoli wrócił nad Dunaj pułkownik Sebestyén alias Béla Kun. Na Węgrzech zajmował się tym samym, co robił w Rosji od rewolucji, czyli zakładał partię komunistyczną, wypełniając misję zleconą przez Zinowiewa i Bucharina, a z błogosławieństwem samego Lenina. By sięgnąć po władzę, nie musiał nawet robić rewolucji, bo w puczu pomogła mu demokracja. Obrażony na dyktat Ententy „czerwony hrabia" Károlyi złożył dymisję z funkcji premiera i powierzył rząd socjaldemokratom. Ci postanowili się wzmocnić przez połączenie z bolszewikami Kuna, ale czerwoni prędko spacyfikowali frakcję różowych kolegów, czyniąc ich pierwszymi ofiarami węgierskiego komunizmu – na dowód, że naiwność w polityce zawsze podlega karze.