Barbara Bojaryn-Kazberuk, dyrektor oddziału IPN w Białymstoku, i Maciej Żywno, wojewoda podlaski, apelują do samorządowców o upamiętnienie miejsc, w których w latach 1944–1956 komuniści dokonywali zbrodni. Szefowa białostockiego IPN podkreśla, że nie chodzi tylko o fundowanie na budynkach okolicznościowych tablic, ale „żywą" pamięć, także opiekę ze strony konserwatorów zabytków.
Zaznacza, że masowe zbrodnie okresu stalinizmu miały w Polsce północno-wschodniej większy zakres niż gdzie indziej, z uwagi na większą skalę oporu. Ilość popełnionych zbrodni nigdy nie została ustalona, a ich sprawcy, poza nielicznymi wyjątkami, uniknęli kar.
– Podanie precyzyjnej liczby zbrodni nigdy nie będzie możliwe z uwagi na brak źródeł i panującą zmowę milczenia wśród byłych funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa. Szacujemy, że co najmniej 330 wyroków wykonano, 150–200 osób zmarło w więzieniach, kilkaset kolejnych zakatowano w innych miejscach. To – nie licząc ofiar obławy augustowskiej – ponad 2 tysiące ludzi, którzy ciągle nie mają swoich grobów – uważa Bojaryn-Kazberuk.
Dr Marcin Zwolski z IPN zbadał miejsca na terenie Podlasia, w których dochodziło do zbrodni komunistycznych. Opisał je w obszernej publikacji „Śladami zbrodni okresu stalinowskiego w województwie białostockim". – Widziałem ponad 100 miejsc, gdzie dochodziło do zbrodni. Nie wszystkie jednak w mojej ocenie są właściwie udokumentowane – mówi „Rz" dr Zwolski.
W swojej książce zaprezentował i opisał 57 miejsc. – To miejsca, gdzie zostały na ścianach ślady obecności przetrzymywanych. Nie ma już w nich może śladów krwi ofiar, ale często jest wiele innych śladów świadczących o tym, że one tam były. Kraty, drzwi więzienne, pożegnalne napisy to tylko przykłady. Przez wiele lat te miejsca były ukrywane przez komunistyczną władzę – zaznacza.