Najpoważniejszy opozycjonista Władimira Putina w sierpniu 2020 r. odwiedza zapadły Tomsk na Syberii. W programie – spotkanie z lokalnymi opozycjonistami. Jeden z nich pyta, czy Aleksiej Nawalny nie jest przypadkiem cuchnącą bombą Kremla. Przecież wciąż żyje. „Jeśli mnie zabiją, będą mieć problemy jak z Niemcowem" – odpowiada Nawalny, czym dowodzi, że na wylot przejrzał Putina, w którego legendarnym stalowym spojrzeniu nie dopatrzył się niczego interesującego. Inaczej niż tegoż odkrywca, prezydent USA Bush Junior, który przy pierwszym spotkaniu z rosyjskim prezydentem spojrzał mu głęboko w oczy i dojrzał „człowieka szczerego i godnego zaufania". Inni spece próbowali w niepowtarzalnym spojrzeniu Putina wyczytać jakieś tajemnice lub „znaczący komunikat". Choć możliwe, że tajemnicę z oczu zdjęła operacja plastyczna, jakiej władca Kremla poddał się w celu wygładzenia zmarszczek.
Zamach na życie Nawalnego
Dwa tygodnie po ripoście Nawalnego Putin ma problemy. Unia Europejska zastanawia się nad sankcjami, a kanclerz Angela Merkel nad storpedowaniem Nord Stream 2. Bo historia nie układa się po myśli rządcy Kremla. Z wyjątkiem pierwszej fazy, kiedy Nawalny wraca do Moskwy: w „Wiener Kaffeehaus" na lotnisku w Tomsku pije herbatkę za 100 rubli, wchodzi do samolotu – lot do Moskwy. A na pokładzie wije się z bólu. Pilot nieoczekiwanie ląduje w Omsku, Nawalny trafia do szpitala. Lekarze wprowadzają pacjenta w śpiączkę farmakologiczną. I by zaoszczędzić Putinowi problemów, diagnozują u pacjenta... problemy z poziomem cukru. Pierwotny plan – Aleksiej Nawalny umiera w szpitalu, testy niczego nie wykazują, bo pewnie skusił się na przeterminowany batonik – bierze w łeb.
Pół Europy jest w stanie wrzenia, kanclerz Merkel organizuje przylot opozycjonisty do berlińskiej kliniki Charité. Diagnoza: otrucie bojowym nowiczokiem. Nieprzychylny Putinowi splot okoliczności sprawia, że Nawalnemu udaje się przeżyć, a trucizna mogła zostać zidentyfikowana poza zasięgiem lekarzy Putina, kiedy jeszcze znajdowała się w organizmie ofiary.
Przed otruciem Nawalnego relacje niemiecko-rosyjskie spadły do najniższego z możliwych poziomów. Najpierw, kiedy wywiad niemiecki ustalił, że za hakerskim włamaniem do cyfrowego systemu Bundestagu kryją się służby Putina. Ponadto rok temu w sierpniu w Berlinie zamordowały one obywatela Gruzji. A teraz Kreml roztacza parasol ochronny nad autokratą Łukaszenką pomimo protestów Białorusinów. Jeśli Merkel w ramach odpowiedzi za otrucie Nawalnego zdecyduje się zaniechać projektu Nord Stream 2, złoży do grobu 50-letnią Ostpolitik, która mimo angielskiego monopolu językowego pod niemiecką nazwą weszła na karty historii i opracowań politologów.
Ostpolitik w epoce Breżniewa
Swój drugi filar Ostpolitik otrzymała w śródziemnomorskich wodach okalających Oreandę na Krymie, kiedy we wrześniu 1971 r. Leonid Breżniew podejmował kanclerza Willy'ego Brandta. Breżniew, syn niepiśmiennego ojca, przez 18 lat stał na czele radzieckiego imperium i bloku wschodniego, miał do dyspozycji 3 mln żołnierzy i 1500 rakiet międzykontynentalnych z głowicami nuklearnymi wymierzonymi w Nowy Jork, Londyn i Monachium. W ostatnich latach życia (zmarł 10 listopada 1982 r.) stał się stetryczałym politrukiem i narcystą (przesunął dzień swoich urodzin na 31 grudnia, by w sylwestra, dniu wolnym od pracy w ZSRR, mógł przemawiać do narodu), a kraj doprowadził na bezkresy stagnacji. A przecież 20 lat wcześniej wydobył kraj z traumy stalinowskiego terroru i reformatorskiego chaosu Chruszczowa; w dekadzie lat 70. zapewnił mu minidobrobyt (np. nylonowe rajstopy dla każdej kobiety radzieckiej, w Polsce wówczas był to towar spod sklepowej lady), a krajowi pierwsze miejsce w liczbie zdobytych medali na olimpiadach. Nim podkręcił zimnowojenne napięcie, fruwał po świecie jako gołąbek pokoju: podpisał z prezydentem USA Richardem Nixonem porozumienia o redukcji zbrojeń atomowych (1972), zgodził się na powołanie Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy, a podczas wizyty następcy Nixona Geralda Forda we Władywostoku (1975), chwycił go za rękę i szepnął na ucho: „To, co wydarzyło się podczas II wojny światowej, nie może się już powtórzyć". Co oznaczało, że trzeba się z Zachodem pomimo różnic dogadać.