Podobną drogą stara się iść Muzeum Historii Polski i udaje mu się to całkiem dobrze, mimo że w zasadzie nie powinno, bo jest to jedyna tego typu placówka pozbawiona siedziby. Dotychczasowe wystawy, prezentowane w obcych przestrzeniach, wywołały spore zainteresowanie i nie inaczej powinno być w przypadku „Londynu – stolicy Polski" w warszawskiej Bibliotece Uniwersyteckiej. Po pierwsze dlatego, że opowiadana jest tu historia fascynująca, a zupełnie dziś zapomniana. Po drugie, z powodu formy tej ekspozycji, która wydaje się bliska wrażliwości współczesnego odbiorcy.

Scenarzyści zapraszają bowiem zwiedzających na spacer po polskim Londynie, pokazując miejsca ważne dla społeczności emigrantów. Oglądamy gabinety prezydenta Rzeczypospolitej na uchodźstwie i redaktora „Wiadomości" Mieczysława Grydzewskiego, pracownię plastyczną Marka Żuławskiego, ba, można tu nawet własnoręcznie pokręcić prasą drukarską i zajrzeć w karty generałowi Andersowi.

Choć, powiedzmy sobie szczerze, najbardziej spektakularnie prezentują się najdłuższe nogi „polskiego Londynu" należące do aktorki Lody Halamy. Plakat wystawy z jej zdjęciem, dostępny tylko w internecie, robi wrażenie i mówi nam coś bardzo ważnego. Otóż ta emigracja, dziś uważana za niezwykle szacowną, ale i muzealną, to był kawałek żywej Polski przeniesiony nad Tamizę. Ze swoimi artystami, teatrami, kabaretami, czasopismami, instytucjami samopomocowymi, a nie tylko politycznymi.

I do tego przekonuje nas wystawa „Londyn – stolica Polski". Z bardzo dobrym skutkiem. Dowodzi też tego, że opór przeciw sowieckiemu zniewoleniu miał sens także na emigracji. Bo materialne i  moralne wsparcie polskiego Londynu bardzo się przydało opozycji w latach 70. i 80.