Zdaniem
wiceministra kultury Ukrainy nazwanie rzezi wołyńskiej ludobójstwem
nie jest możliwe z powodu rosyjskiej propagandy
Opublikowane w „Rzeczpospolitej” badania IBRiS dla More in Common Polska, organizacji badawczej zajmującej się przeciwdziałaniu polaryzacji, pokazują, że 49 proc. respondentów pytanych o wyrazy wdzięczności Ukrainy dla Polski za niesioną pomoc, odczuwa potrzebę przeprosin za rzeź wołyńską i umożliwienie ekshumacji ofiar. Nieoficjalnie z innych niż resort kultury źródeł dowiadujemy się w Kijowie, że ukraińskie władze mają świadomość znaczenia problemu dla polskiego społeczeństwa – w całym jego przekroju.
Jednocześnie w ukraińskiej debacie publicznej obecny jest pogląd, że nie ma gestów, które zaspokoiłyby polskie oczekiwania. Należy więc brać to pod uwagę, właściwie je adresując. Przy czym ta debata w Ukrainie jest, po pierwsze, polaryzująca, a po drugie, toczy się jednak w pewnej bańce. „Rzeczpospolita” wzięła udział w spotkaniu z Andrijem Nadżosem, wiceministrem kultury Ukrainy, którego zapytała, czy w wieloletniej perspektywie czasowej uznaje za możliwe nazwanie tego, co wydarzyło się na Wołyniu i w Galicji Wschodniej ludobójstwem, oraz jak przyjął wypowiedzi premiera Donalda Tuska oraz ministrów Władysława Kosiniaka-Kamysza i Radosława Sikorskiego, którzy od rozwiązania historycznego sporu uzależnili nawet ukraiński akces do Unii Europejskiej. Po pierwsze, wiceminister Andrij Nadżos zauważył, że Wołyń pojawił się w rozmowach na temat rozszerzenia Unii Europejskiej o Ukrainę, ale dziś podstawowym problemem są blokujące to Węgry. Ale zapewnił, że rozumie, jak bardzo ważna dla Polaków jest pamięć o II wojnie światowej.
Po drugie, Nadżos przypomniał o realiach, w jakich toczy się debata: z rąk rosyjskich żołnierzy giną kolejni ukraińscy żołnierze i cywile. Po trzecie, ukraiński wiceminister kultury komunikuje jasno: użycie terminu „ludobójstwo” („genocyd”) muszą poprzedzić badania. Można to rozumieć tak, że chodzi o inne badania niż prowadzone do tej pory przez polskich naukowców; dlatego ekshumacje z udziałem ukraińskich archeologów mają kluczowe znaczenie. Wreszcie po czwarte, według Nadżosa przyjęcie terminu „ludobójstwo” nie jest możliwe z powodu rosyjskiej propagandy. To prawda, Polska musi liczyć się z tym, że Rosji zależy na antagonizowaniu jej z Ukrainą. Tak samo Ukraina. W polskiej debacie publicznej coraz mocniej zaznacza się więc stanowisko, według którego nazwanie rzeczy po imieniu nie wzmacnia, ale osłabia Kreml, ograniczając chociażby jego możliwości rozgrywania tematu wewnątrz kraju.
Polityka historyczna jest probierzem, a Wołyń
jest testem sprawczości państwa polskiego
Centrum Mieroszewskiego zrealizowało w 2024 roku badanie opinii publicznej, pytając Ukraińców, czym według nich były wydarzenia nazywane przez historyków „tragedią wołyńską” lub „rzezią wołyńską”: według 30 proc. respondentów to wojna polskiego i ukraińskiego podziemia, której ofiarami była polska i ukraińska ludność cywilna, a zdaniem 13 proc. – wojna polskiego podziemia z Ukraińcami, którzy musieli się bronić. Odpowiedzi „Mordy na polskich mieszkańcach Wołynia i Galicji, dokonywane przez poszczególne oddziały UPA wbrew rozkazom kierownictwa” udzieliło 7 proc., a „Czystki etniczne na Polakach, wykonane na rozkaz dowództwa UPA” – 7 proc. 28 proc. uczestników badania trudno znaleźć odpowiedź.
Jednocześnie 23 proc. ankietowanych deklaruje, że zna temat bardzo dobrze, a 58 proc. odpowiada: „Tak, słyszałem coś, ale nie jestem pewna”. Odpowiedzi „nie” udzieliło 18 proc. respondentów. Ale opisany przez „Rzeczpospolitą”, zrealizowany przez ukraińskiego youtubera Akima Halimova (kanał: „Prawdziwa historia”) dokument pokazuje, że w ukraińskim społeczeństwie widać zainteresowanie tym tematem: rozwiązaniem jest więc szybsze stymulowanie debaty i wymiana tudzież dyplomacja kulturalna. I tu wychodzi polska słabość: nie mamy zaplanowanej polityki historycznej i nie doceniamy jej znaczenia jako narzędzia tzw. soft power.