Po skończeniu szkoły filmowej Jacek Zajdler dostał etat w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza. Zagrał tam m.in. Gucia w „Ślubach panieńskich” Fredry. W 1979 r. przyjął rolę w serialu Jerzego Hoffmana „Do krwi ostatniej” opowiadającym historię 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki – od jej utworzenia do bitwy pod Lenino. Film był przedsięwzięciem czysto propagandowym, Zajdler wcielił się w Zbyszka Trepkę, młodego chłopaka wstępującego do dywizji. – Czuł dyskomfort, że gra w tym filmie. Ale kiedyś powiedział: „Wiesz, to właśnie tam po raz pierwszy pada nazwa Katyń” – wspomina Filipczak.
Ten rok jednak nie był szczęśliwy dla Zajdlera. Niebawem stracił pracę w Teatrze im. Jaracza. Trudno dociec, dlaczego. – Bardzo to przeżył. Jestem przekonany, że w tle była intryga polityczna. Nie było innego powodu, aby go zwolnić. Przecież był zdolnym, popularnym aktorem, który chciał grać. Jednocześnie nie ukrywał swoich poglądów politycznych, był niepokorny, stał się niewygodny. W tamtych latach zwykle kontrakty były podpisywane na rok, wystarczyło go nie przedłużyć – tłumaczy Zdzisław Jaskuła.
Tomasz Filipczak natomiast przypomina konkretny powód, który mógł być przyczyną wyrzucenia Zajdlera: – Wystawiano spektakl z czasów rzymskich, tytułu nie pamiętam. Jacek z kolegami na ścianie sceny umieścił wielki napis: COR i niektórzy odczytali go jako KOR. Bezpieka w Łodzi szalała.
Jesienią Zajdler dostał angaż do prowincjonalnego wówczas opolskiego Teatru im. Jana Kochanowskiego. Otrzymał służbowe mieszkanie przy ul. Koszyka. Przygotowywał się do niewielkiej roli w „Wojnie chłopskiej” Jonasza Kofty.
O śmierci Zajdlera przez lata krążyły legendy. Znajomi spekulowali, że został utopiony w Odrze albo przejechany przez samochód.
„A potem odszedł...”, czyli gaz z piecyka
Zdzisław Jaskuła widział się z Jackiem Zajdlerem na kilka dni przed jego śmiercią. Aktor nie ukrywał, że zawaliło mu się życie. Utrata pracy w dobrym teatrze nałożyła się na problemy osobiste, bardzo przeżył zawód miłosny. – Tego wieczora rozmawialiśmy bardzo długo – wspomina Jaskuła. – Widać było, że jest w depresji. Miał poczucie absurdu dalszej egzystencji. Gdy się rozstawaliśmy, wydawało się, że udało się coś zrobić, był weselszy, jakby uspokojony. Kilka dni później dowiedziałem się, że nie żyje.
Być może do problemów osobistych i zawodowych doszły też polityczne. – Na krótko przed śmiercią przyjechał do Łodzi. Odniosłem wrażenie, że jest szantażowany. Powiedział coś w rodzaju: „Chcą ze mnie zrobić konfidenta”. Nie pomogłem mu wtedy, do dzisiaj to za mną chodzi – wspomina Śreniowski.
To był sylwester 1979/1980. Nowy dyrektor opolskiego teatru im. Jana Kochanowskiego Bohdan Cybulski zorganizował przyjęcie w swoim czteropokojowym mieszkaniu przy ul. Augustyna Kośnego. Zaprosił znajomych z pracy, przyszedł też Jacek Zajdler. Goście byli podpici. Pomiędzy Zajdlerem a Cybulskim doszło do sprzeczki.
Jacek wzburzony wybiegł z mieszkania dyrektora, wsiadł do samochodu swojej koleżanki – małego fiata – i pojechał do domu. Dwa dni później ktoś z sąsiadów poczuł gaz ulatniający się z jego mieszkania. Jak opowiadali potem świadkowie, martwy Zajdler leżał w śpiworze przy otwartym piekarniku. Pochowano go w rodzinnej Łodzi, na cmentarzu przy ul. Szczecińskiej.
Roman Wilhelmi. Utracjusz i perfekcjonista
Był jednym z najlepszych aktorów swojego pokolenia. Co prawda niektórzy koledzy po fachu nie przepadali za nim, ale wszyscy zgodnie przyznawali, że choć na co dzień pił i hulał, bywał konfliktowy i impulsywny, to z niebywałą pasją podchodził do pracy na scenie i przed kamerą.
Dlaczego zginął? Tak naprawdę jeszcze trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. W opolskiej prokuraturze nie ma już śladu po aktach śledztwa w tej sprawie. O śmierci Zajdlera przez lata krążyły legendy. Znajomi spekulowali, że został utopiony w Odrze albo przejechany przez samochód. Jedna z teorii mówiła, że esbecy związali aktora, wsadzili do śpiwora i odkręcili gaz.
W materiałach IPN nie ma nic, co wskazywałoby, że Jacek Zajdler był rozpracowywany przez SB albo że służby próbowały go zwerbować na tajnego współpracownika. To dziwne, bo powinien pozostać choćby ślad po prowadzonych z nim rozmowach. – SB wiele dokumentów skasowała. W tamtych latach czuliśmy się jak zwierzyna łowna. Nie wiadomo, kiedy do nas strzelą, a kiedy przejedzie nas samochód – wspomina Filipczak.
Agata Siecińska, serialowa Karioka, dzisiaj jest artystką malarką, mieszka we Francji. Aktor grający postać Filipka, Sergiusz Lach (zm. 8 listopada 2015 r.), w stanie wojennym wyjechał do Sztokholmu. Andrzej Kowalewicz, czyli Cygan, chłopak, który w serialu grał na skrzypcach, 22 października 2012 r. zginął w wypadku samochodowym. Jego grób znajduje się na Cmentarzu Wolskim w Warszawie. Cegiełka – Henryk Gołębiewski – po wielu latach wrócił do filmu, gra głównie drugoplanowe role. Tylko serialowy Julek Seratowicz, czyli Filip Łobodziński, nie daje o sobie zapomnieć – jest dziennikarzem, muzykiem, tłumaczem.
Po grupie Tolka Banana pozostały czarno-biały serial i genialna piosenka. Po Jacku Zajdlerze zaś wspomnienia przyjaciół i parę esbeckich notatek w IPN.
Tekst pierwotnie ukazał się w „Plusie Minusie” 6 marca 2015 r.