Jimmy Carter zmarł w wieku stu lat. Doceniony czy niedoceniony, dobry czy słaby w roli przywódcy najważniejszego kraju świata; jak istotny dla demokracji w Polsce? Słuszne pytania. Do nich się nie odniosę. Powspominam.
Rok 1993. Mam 26 lat, jestem początkującym dziennikarzem z kraju, który niedawno był PRL-em. Jako wysłannik „Rzeczpospolitej” trafiłem do Wiednia na pierwszą dla mnie wielką imprezę międzynarodową – Światową Konferencję ONZ Praw Człowieka. A na niej sporo ważnych polityków, sławnych obrońców praw człowieka, noblistów, Dalajlama, Matka Teresa, Lech Wałęsa.
Krótka rozmowa z Jimmym Carterem w 1993 roku
Był i Jimmy Carter, od 12 lat już eksprezydent Stanów Zjednoczonych. I przyszły pokojowy noblista. Uczestniczył w pracach nad końcowym dokumentem, który – jak zapewniano – „miał otworzyć nową erę” w pojmowaniu praw człowieka. To się oczywiście nie udało. Konferencja zaczęła się od zakazu wstępu na salę obrad dla Dalajlamy. Pojawienie się w Wiedniu przywódcy Tybetańczyków nie spodobało się Chińczykom i ich sojusznikom. A Chiny wtedy dopiero się dobijały do pierwszej dziesiątki największych gospodarek świata. Teraz, gdy w kategorii potęg rywalizują już tylko z USA, ich siła odrzucania jest bez porównania większa.
Czytaj więcej
Prezydentura Jimmy’ego Cartera przypominała lot Ikara. Nieoczekiwany wzlot ku słońcu, zachwyt nowym stylem władzy, a po nim wielkie rozczarowanie Amerykanów i gwałtowny upadek. Jednak on sam najbardziej żałował przerwanej kariery marynarskiej.
W korespondencjach, które pisałem ręcznie na kartce A4, a potem wysyłałem do „Rzeczpospolitej” faksem, nie chciałem się ograniczać do dostępnych dla wszystkich informacji, starałem się uzyskać wypowiedzi uczestników konferencji. Podszedłem do delegacji Jimmy’ego Cartera, przedstawiłem się i podałem równie trudną do zrozumienia nazwę polskiej gazety. Dał znać otaczającym go ochroniarzom, że mogę podejść bliżej. Zacząłem zadawać pytania o szykowaną deklarację. „Przy tej liczbie uczestniczących krajów i przy tak drażliwym temacie muszą być kontrowersje” – mówił. Nagle zabrakło mi angielskiego słowa, zapomniałem „in brackets”, a te nawiasy były kluczowe, umieszczano w nich fragmenty projektu deklaracji, na które nie było zgody wszystkich. 200 nawiasów, a ja nie wiedziałem, jak o nie zapytać. Carter położył mi dłoń na ramieniu i spokojnie poprosił, bym opisał brakujące określenie w inny sposób. Udało się.