Tortury i ludobójstwo. Okrutne zbrodnie Pol Pota i Czerwonych Khmerów w Kambodży

W 1966 r. Kambodża wsparła Vietcong. W efekcie przez kolejne cztery lata na kraj spadło 2,7 mln amerykańskich bomb. Zginęło wówczas ponad 100 tys. ludzi, a do Tajlandii zbiegło ponad 600 tys. uchodźców. Ale to był dopiero przedsionek piekła. W kolejnych dziesięcioleciach Kambodżę i jej mieszkańców pogrążyło barbarzyństwo i reżim Czerwonych Khmerów pod wodzą Pol Pota.

Publikacja: 21.03.2024 21:00

Elegancka architektura Pałacu Królewskiego w Phnom Penh, wzniesionego w 1860 r.

Elegancka architektura Pałacu Królewskiego w Phnom Penh, wzniesionego w 1860 r.

Foto: Shutterstock

W 1947 r. koronowany sześć lat wcześniej król Norodom Sihanouk proklamował uzależnioną od Francji i inspirowaną socjalizmem monarchię, a w 1953 r. wywalczył dla Kambodży niepodległość. W dalszych kolejach życia zdarzało mu się abdykować, dwukrotnie rządzić jako król, dwa razy jako książę koronny, raz jako prezydent i dwa razy jako premier. Monarcha potrafił skutecznie lawirować w trakcie wojny wietnamskiej między dwoma potęgami, aby w 1965 r. pod wpływem lewicowych koalicjantów zerwać stosunki dyplomatyczne z Waszyngtonem i zacisnąć więzy z Chinami oraz ZSRR. Rok później – pod pretekstem, że nie jest w stanie stawić oporu wietnamskim siłom zbrojnym – pozwolił armii północnowietnamskiej stworzyć w przygranicznej strefie bazy wypadowe Vietcongu na szlaku Ho Chi Minha służącym do głównie do przerzucania ludzi, zaopatrzenia i uzbrojenia dla partyzantki.

Skończyło się to nalotami amerykańskich bombowców B-52 na trasy komunikacyjne biegnące przez Kambodżę. W wyniku czteroletnich ataków lotniczych na kraj spadło wówczas 2,7 mln bomb, czyli półtora raza więcej, niż alianci zrzucili w trakcie II wojny światowej. Zniszczone zostały znaczne obszary kraju, w dużym stopniu ucierpiała także ludność cywilna i tereny wiejskie. Szacuje się, że zginęło wówczas ponad 100 tys. ludzi. Do Tajlandii zbiegło wtedy ponad 600 tys. uchodźców. Wieśniacy masowo przenosili się do stolicy, co pogarszało kondycję gospodarczą i tworzyło napięcia społeczne.

Czytaj więcej

Możecie być pewni, że umrzecie bezużytecznie

Wieś się burzyła. Popierany przez CIA premier Lon Nol nie radził sobie z siłą wietnamskiej partyzantki. Doszło do waśni z monarchą i kiedy w 1970 r. Amerykanie uznali, że kraj wymyka im się z rąk, stając się zapleczem sił komunistycznych, doprowadzili podczas pobytu Sihanouka w Paryżu do jego zdetronizowania. Wielowiekowa monarchia została obalona, a w jej miejsce Lon Nol powołał Republikę Khmerów. W kraju owładniętym ubóstwem, niebywałych rozmiarów korupcją i niezadowoleniem społecznym tliła się wojna domowa tworząca podatny grunt dla przyszłej rewolucji.

Cieszący się wręcz boskim kultem Sihanouk, spadkobierca tradycji władców imperium khmerskiego, być może z myślą o pomyślności dla swojego umęczonego kraju postanowił odzyskać tron. Schronił się w Pekinie, gdzie w zamian za koalicję z komunistycznymi partyzantami, których jeszcze do niedawna bezlitośnie zwalczał, obiecano mu pomóc. Wkrótce w słynnym orędziu wezwał przez radio naród do chwycenia za broń. Wierzył, że ta jedna z najbardziej kontrowersyjnych decyzji jego życia pomoże mu powrócić do władzy. Apel króla boga sprawił, że szeregi komunistycznego ugrupowania Czerwonych Khmerów zapełniły się ochotnikami.

Aresztowano dowództwo armii i wyższych urzędników państwowych, których rozstrzeliwano jednego za drugim. Prominenci szukali schronienia w ambasadzie francuskiej, ale nie przyjmowano nikogo, aby nie narazić dyplomatycznej placówki na atak bojowników.

Pol Pot azjatyckim Che Guevarą

W tym czasie na bezwzględnego przywódcę tego ruchu wyrastał Saloth Sâr, który przeszedł do historii jako Pol Pot. Ten syn bogatego właściciela ziemskiego w młodości spędził sześć lat w klasztorze buddyjskim. W 1949 r. wyjechał na studia do Paryża, gdzie zetknął się z ideałami komunistycznymi. Do ojczyzny wrócił po czterech latach, wiążąc się z ultraradykalną Khmerską Partią Ludowo-Rewolucyjną, której stał się jednym z założycieli. Charyzmatyczny lider stworzył wokół siebie mistyczną aurę czczonego i szanowanego azjatyckiego Che Guevary, który mógł przygotować swój naród do bezprecedensowej chłopskiej rewolucji. Budując nową, lepszą przyszłość poprzez zwiększenie produkcji ryżu, miał przywrócić potęgę narodowi i świetność imperium khmerów. Do końca 1973 r. zbrojne siły liczące ​​40 tys. bojowników przejęły kontrolę nad 85 proc. terytorium państwa. Skorumpowany premier Lon Nol uciekł z kraju z majątkiem szacowanym na 90 mln dolarów.

Czytaj więcej

Wietnam, czyli wojna wbrew geopolityce

W państwie szerzyła się niesprawiedliwość i przemoc. Dawały się we znaki korupcja oraz inflacja. Żyjące w niespotykanym dotąd dostatku uprzywilejowane elity były beneficjentem wcześniejszej ogromnej pomocy Stanów Zjednoczonych. Ale przytłaczająca większość mieszkańców przeludnionej stolicy kraju popadała w coraz większe ubóstwo, a uciekinierzy przybywający ze wsi przymierali głodem.

O świcie 17 kwietnia 1975 r. rewolucyjna armia pod wodzą Pol Pota wkroczyła do Phnom Penh, gdzie wojska rządowe były już gotowe do kapitulacji. Wokół wywieszano białe flagi, wyczerpana wojną domową ludność, wiwatując, z entuzjazmem przyjęła swych wybawców, licząc na przerwanie długiego koszmaru. Prawie dwie trzecie z ponad 2 mln ludzi to byli uchodźcy ze wsi. Duża część przerażona sytuacją pozostała jednak w domach, jakby przeczuwając, że to będzie początek najbardziej dramatycznego rozdziału w historii Kambodży. I nie mylili się: w ciągu kilku godzin sytuacja zmieniła się radykalnie.

Zachodni korespondenci obserwujący wydarzenie z okien hotelu Le Royal byli oszołomieni i nie kryli zdezorientowania. W ciszy przez centrum maszerowały tysiące dobrze uzbrojonych chłopskich żołnierzy – o ciemniejszej od swoich miejskich ziomków karnacji, często nastolatkowie. W przefarbowanej na czarno prostackiej wieśniaczej odzieży przypominającej piżamy, w sandałach z plastiku czy opon samochodowych, z szalem krama w kratkę i w zielonej czapce rozsławionej przez Czerwoną Gwardię Mao, z zaciekawieniem, z otwartą buzią ze złotymi przednimi zębami, chłonęli miasto, którego nigdy w życiu nie widzieli.

Ruch uliczny w stolicy Kambodży to jeden wielki chaos

Ruch uliczny w stolicy Kambodży to jeden wielki chaos

Shutterstock

Po kilku godzinach na ulicach pojawiły się samochody z megafonami wzywające mieszkańców do natychmiastowej ewakuacji w związku z oczekiwanym masowym odwetem amerykańskiego lotnictwa. Rebelianci, grzmiąc i wymachując bronią, wymuszali opuszczanie domów. Mieszkańcy stolicy początkowo sądzili, że dotyczy to wyłącznie bogatej części społeczeństwa. Oszołomieni próbowali oponować, ale byli bez szansy. Nikogo nie wykluczono, nawet starców czy kalek. Rebelianci włamywali się do willi, plądrowali sklepy, coś tam zatrzymywali dla siebie, resztę rozdawali kompanom albo przekazywali na własność wspólną.

„W oszołamiającej ciszy tłum ni stąd ni zowąd porzucał miasto – relacjonował Sydney Schanberg z „The New York Times”. – Ludzie szli pieszo, dźwigając worki z pospiesznie zebranym dobytkiem, jechali na rowerach, pchali samochody, w których skończyło się paliwo. Ze szpitali usunięto wszystkich chorych, którzy poruszali się o kulach, byli niesieni na plecach, czy wiezieni na szpitalnych łóżkach”.

Pierwszymi ofiarami barbarzyńskiego terroru stali się: przeciwnicy polityczni, lekarze, nauczyciele, urzędnicy, profesjonaliści. Ale także ci, którzy mówili w obcym języku, ludzie starsi i wykształceni, których traktowano jako wrogów rewolucji.

W międzyczasie aresztowano dowództwo armii i wyższych urzędników państwowych, których rozstrzeliwano jednego za drugim. Prominenci szukali schronienia w ambasadzie francuskiej, ale nie przyjmowano nikogo, aby nie narazić dyplomatycznej placówki na atak bojowników. Bliżej wieczoru exodus dogorywał. Tętniące wcześniej życiem miasto ziało teraz pustką. Upiorny aspekt potęgowały porzucone auta, puste sklepy, pogubione w wyniku przepychania obuwie czy palące się latarnie uliczne.

Krwawy reżim w Demokratycznej Kampuczy

Tak rozpoczęła się era Demokratycznej Kampuczy, która trwała trzy lata, osiem miesięcy i 20 dni. Absolwent Sorbony Pol Pot i jeszcze sześciu innych członków Biura Politycznego Komunistycznej Partii Kampuczy stanowili teraz najwyższą władzę. Z Pekinu przyleciał Sihanouk i został mianowany głową państwa, ale wkrótce zbiegł ponownie do Chin, gdzie przez kilka lat pełnił rolę marionetkowego szefa monarchii.

Czytaj więcej

Czerwoni Khmerzy. Ludobójstwo w tropikach

W urzeczywistnianiu ustroju świetlanej przyszłości Pol Pot likwidował dawne zależności społeczne i kulturowe. Ewakuowano ludność wszystkich miast na wieś, tworząc gminy rolnicze, gdzie zmuszano do niewolniczej pracy. Zniesiono własność́ prywatną, pocztę, wycofano z obiegu pieniądze, wprowadzono pełną kolektywizację i bezklasowe społeczeństwo. Pierwszymi ofiarami barbarzyńskiego terroru stali się: przeciwnicy polityczni, lekarze, nauczyciele, urzędnicy, profesjonaliści. Ale także ci, którzy mówili w obcym języku, ludzie starsi i wykształceni, których traktowano jako wrogów rewolucji. „Jeżeli wciąż jeszcze żyję – opowiadał mi staruszek – to tylko dlatego, że jestem analfabetą i nie noszę okularów”.

Rodzicom odebrano władzę nad potomstwem, które indoktrynowano w duchu komunistycznym. Spośród dzieci do 15. roku życia rekrutowali się zresztą najbardziej okrutni żołnierze Pol Pota. Zabroniono czytania książek i noszenia kolorowych ubrań, wyeliminowano z życia religię. Wymordowano prawie wszystkich mnichów buddyjskich (ok. 60 tys.), bo religię potraktowano jak leninowskie „opium dla mas”. W kraju pozbawionym specjalistów zapanował gospodarczy chaos, ludzie umierali z głodu – niedożywieni skąpymi racjami żywnościowymi – bądź torturowani w obozach reedukacji. Ich zwłok używano jako nawozu do użyźniania pól uprawnych…

Młode pokolenie nie zna tragicznej historii kraju z czasów reżimu Czerwonych Khmerów

Młode pokolenie nie zna tragicznej historii kraju z czasów reżimu Czerwonych Khmerów

Shutterstock

Dochodziło do zbiorowych gwałtów, nierzadko z małoletnimi. Co najmniej 250 tys. kambodżańskich kobiet w okresie panowania reżimu Czerwonych Khmerów zostało zmuszonych do zawarcia małżeństwa, aby zwiększyć populację. Pod groźbą tortur funkcjonariusze partyjni dobierali pary, często przydzielając młode kobiety swoim żołnierzom i aktywistom. Podczas masowych ceremonii formalizowano zaślubiny na jedną noc, dbając, aby przypadały one na dni płodne kobiety. Cały kraj stał się jednym wielkim obozem zagłady, w którym w niespełna cztery lata śmierć z głodu, braku opieki medycznej, pracy ponad siły w gminach rolniczych oraz masowych egzekucji poniosła jedna trzecia całej populacji.

Kiedy pierwsi uciekinierzy do ościennej Tajlandii opowiadali o horrorze, który można było porównać tylko z Holokaustem Żydów w czasie II wojny światowej, nikt ich nie słuchał. Świat zachodni nie odegrał wtedy chwalebnej roli, wykazując swoistą zmowę milczenia. Lewicowe rządy niektórych krajów idealizowały rewolucję, w konsekwencji potępienie okrucieństw przyszło dużo za późno.

Czerwoni Khmerzy kontynuowali wojnę partyzancką, walcząc z siłami rządowymi, rozmieszczając miny na polach ryżowych i w pobliżu dróg, atakując transporty. Zabijali i siali terror, kontrolując aż do 1998 r. niektóre obszary kraju.

Dziesiątki tysięcy mężczyzn zbiegły do Wietnamu, aby w noc Bożego Narodzenia 1978 r., pod sztandarem Zjednoczonego Narodowego Frontu Ocalenia Kampuczy, wejść z bronią do swojej ojczyzny. Za nimi szły wietnamskie dywizje pancerne, które miażdżyły opór Czerwonych Khmerów.

7 stycznia 1979 r. mieszane siły wojskowe wkroczyły do Phnom Penh. Posiadający 7–10 tys. bojowników Pol Pot okopał się w górach Dangrek na kambodżańsko-tajskim pograniczu. Stanowiący zagrożenie dla stabilności gospodarczej i politycznej kraju Czerwoni Khmerzy kontynuowali wojnę partyzancką, walcząc z siłami rządowymi, rozmieszczając miny na polach ryżowych i w pobliżu dróg, atakując transporty. Zabijali i siali terror, kontrolując aż do 1998 r. niektóre obszary kraju.

Czytaj więcej

Kto gotował despotom? Kucharze Castro, Amina, Hussajna, Pol Pota

„Bratnia interwencja” wschodniego sąsiada narzuciła nową wersję komunizmu, tym razem wietnamsko-sowieckiego posłuszeństwa. Upadek reżimu i inwazja nie przyniosły stabilizacji i końca cierpień. Wyniszczony latami głodu i ludobójstwa kraj pogrążył się na długie lata w niepokoju. W Phnom Penh został zainstalowany fasadowy, wasalny, prowietnamski rząd, na którego czele stanął Hun Sen. Pod naciskiem ONZ i Stanów Zjednoczonych wojska wietnamskie wycofały się z Kambodży.

Niebieskie hełmy

W 1991 r. w Paryżu osiągnięto porozumienie pokojowe, które powołało Tymczasową Administrację Narodów Zjednoczonych dla Kambodży (UNTAC). Jej zadaniem była m.in. repatriacja do kraju setek tysięcy uchodźców, zagwarantowanie tam podstawowych praw człowieka i wolności obywatelskich oraz doprowadzenie do wolnych i uczciwych wyborów. Ponadto UNTAC miał przyczynić się do zapewnienia pokoju między zwalczającymi się̨ ugrupowaniami. Śledziłem z bliska te wydarzenia dla mediolańskiego dziennika „Corriere della Sera”. To były takie czasy dziennikarstwa, że każdy miał ambicję, aby zdobyć materiał z górnej półki.

Rząd nigdy nie kwapił się do osądzenia ludobójstwa. Objęci amnestią winowajcy oczekiwali na proces w luksusowych willach w reżimie aresztu domowego.

Zbojkotowane przez Czerwonych Khmerów, odbywające się w atmosferze zastraszenia i przemocy wybory zakończyły się zwycięstwem Hun Sena, który nie zamierzał dzielić się realną władzą – monarsze pozostawił  jedynie funkcje ceremonialne. Norodom Sihanouk, symbol tragicznej historii swojego królestwa, jedna z najbardziej kontrowersyjnych i fascynujących postaci XX w., został oszukany po raz drugi. Obwiniany o konfliktowy charakter i budzące wątpliwości decyzje polityczne, chociaż uznawany przez większość społeczeństwa za ojca narodu, musiał skapitulować. W 2004 r. z powodu ciężkiej choroby międzynarodowy mąż stanu abdykował na rzecz swojego syna Norodoma Sihamoniego, dodajmy – dalekiego od ojcowskiej charyzmy. Zapewnił jednak Kambodży ciągłość monarchii, by spełniać wyłącznie reprezentacyjną oraz doradczą rolę. Zmarł w 2012 r. w wieku 90 lat.

Kambodżańska Norymberga

Ojciec mojego przyjaciela Bou Meng, rozmawiając ze mną, nie mógł powstrzymać łez, gdy wymawiał łkającym głosem imię swojej żony Ma Yoeun. Minęło 40 lat, odkąd widział ją po raz ostatni w niedużym pokoju, gdzie ludziom stojącym na baczność i skutym w kajdanki wykonywano policyjne zdjęcia. Był 16 sierpnia 1977 r., dzień, w którym przybyli do budzącego jeszcze dziś przerażenie więzienia S-21. Bou Meng żalił się, że przez szereg lat zbrodniarze nie złożyli broni, stanowiąc ciągłe zagrożenie dla stabilności gospodarczej i politycznej kraju.

Tradycyjny zakątek, odległy od nowoczesnej architektury

Tradycyjny zakątek, odległy od nowoczesnej architektury

Shutterstock

Pokój nastąpił dopiero w 1998 r. po śmierci Pol Pota, krwawego dyktatora. Po niemal trzech dziesiątkach lat wojny domowej, w zamian za objęcie amnestią 7 tys. partyzantów, zaprzestano zbrojnej aktywności. Mrowie funkcjonariuszy tamtego okresu zajmuje dziś eksponowane stanowiska w policji, administracji czy wojsku. Rząd nigdy nie kwapił się do osądzenia ludobójstwa. Sprawujący autokratyczną władzę premier Hun Sen twierdził, że to spowodowałoby tylko dalszą niestabilność w kraju. Objęci amnestią winowajcy oczekiwali na proces w luksusowych willach w reżimie aresztu domowego.

Dopiero w 2006 r. Stany Zjednoczone wymogły na rządzie w Phnom Penh stworzenie specjalnego trybunału składającego się zarówno z sędziów krajowych, jak i zagranicznych. Oskarżeni wykręcali się od odpowiedzialności, większość z nich nie przyznała się do winy i nie pokajała się. 85-letni Nuon Chea, kampuczański Goebbels, główny ideolog Khmerów, stwierdził butnie, że: „Szuka się kozłów ofiarnych, by oczyścić sumienia. Gdyby nie Czerwoni Khmerzy, dzisiejsza Kambodża byłaby kolonią Wietnamu”. Przez 16 lat procesu tej dziwnej Norymbergi skazano zaledwie trzech z długiej listy najbrutalniejszych przywódców bandyckiego reżimu. Niektórzy z nich wcześniej umarli z przyczyn naturalnych. Winnych niższego szczebla nie dotknęły żadne kary czy represje, bo rozproszeni żyją ciągle wśród ofiar, są ich sąsiadami.

Czytaj więcej

Nie żyje Przywódca Czerwonych Khmerów Nuon Chea

Bezkarność winowajców

Doświadczenie dehumanizacji należy do obszaru trudno zrozumiałego. W małych miasteczkach wszyscy wiedzą, kto jest kim. Mimo to albo się ignorują, albo wymieniają uśmiechy, gdy się mijają. To khmerski sposób na przetrwanie – mówią miejscowi. Większość społeczeństwa stara się pogrzebać w głębi pamięci budzące grozę wspomnienia i nie zamierza wracać do tego tragicznego tematu. Nie ma ochoty ugiąć się pod brzemieniem demonów przeszłości. Syndrom milczenia przeniknął głęboko do zbiorowej świadomości społeczeństwa, a dotknięta politycznym tabu historia najnowsza rozpłynęła się jak cień.

Władze celowo zinstytucjonalizowały bezwład pamięciowy i w imię „pojednania narodowego” naciskały ofiary do współżycia z oprawcami.

Pewni swojej bezkarności aktorzy polityczni, w przeszłości powiązani z reżimem Pol Pota, uważali, że proces tych kilku przywódców reżimu Czerwonych Khmerów spośród 147 tys. oprawców jest wystarczający, aby w jakimś sensie zapewnić moralną sprawiedliwość ofiarom i ich rodzinom. W ich mniemaniu szerokie sądy groziłyby zachwianiem pokoju społecznego. Historia stała się, niestety, więźniem polityki. Władze celowo zinstytucjonalizowały bezwład pamięciowy i w imię „pojednania narodowego” naciskały ofiary do współżycia z oprawcami. Legitymizowało to poniekąd khmerskie przysłowie mówiące, że „młode pędy bambusa zostają zastąpione przez łodygi”. To łączy się z buddyjską mentalnością i oznacza, że nowe pokolenia przejmą obowiązki po starszych. Nieżyjący od dawna Pol Pot został przedstawiony młodzieży jako wcielenie okrucieństwa i osobnik odpowiedzialny za wszelkie zbrodnie. W ich oczach to potwór, nie wiedzą jednak, skąd wzięła się ta nikczemność. Można żałować, ale niestety nie ma już tych, którzy mogliby im to wytłumaczyć. Większość ludzi starszych nie garnie się, aby o tym debatować – dawne urazy grzebią pod nowymi dobrodziejstwami, pojednaniem i nacjonalizmem wyrastającym pod flagą globalizacji i konsumpcjonizmu.

Czytaj więcej

Mao Zedong: Czerwony cesarz, który zabił więcej ludzi niż Adolf Hitler

Młodzi ludzie, zakładnicy tych igrzysk, uważają Wietnam za dziedzicznego wroga Kambodży, zarówno za „wyzwoliciela”, jak i „najeźdźcę”. Osiągnęli pełnoletność z niewielką lub żadną wiedzą na temat najnowszej historii swojego kraju. Można odnieść wrażenie, że Khmerzy wydają się głusi, niemi i ślepi na swoją przeszłość i uparcie w tym trwają. Swobód dzisiaj za dużych nie mają. Ludzie są więzieni z powodów politycznych. Kiedy jakiś przywódca związkowy staje się zbyt popularny, zostaje cichcem wyeliminowany. Kraj nęka korupcja, króluje nowy bóg: pieniądz. Elity polityczno-gospodarcze wzbogaciły się nad wyraz, upodobniając się w nieprzejrzystości i nepotyzmie do Chińczyków. Tylko że tam od czasu do czasu, tak dla przykładu, wysocy rangą urzędnicy za defraudację są aresztowani i skazywani na długie lata więzienia, co w Kambodży praktycznie nigdy się nie zdarza. Mieszkańcy Phnom Penh chełpliwie obnoszą się swoim bogactwem, rzuca się w oczy pogarda majętnych wobec biednych. Rodzące się społeczeństwo konsumpcyjne kładzie nacisk na wartości materialne, liczą się luksusowe samochody i wille. Studenci z zamożnych rodzin kupują sobie dyplomy akademickie. Tymczasem biedni ludzie zmuszeni są często pracować na dwóch, trzech etatach, aby zapewnić utrzymanie swoim rodzinom. Jeśli ktoś popada w konflikt z prawem, wystarczy zapłacić, aby uzyskać łagodniejszy wyrok. A dostanie się do szpitala? Też bez łapówki się nie obędzie.

Hun Sen przez ponad cztery dekady sprawował autorytarną władzę, będąc jednym z najdłużej utrzymujących stanowisko krajowych liderów na świecie. W lipcu ub. roku przekazał pałeczkę swojemu synowi Hunowi Manetnowi, 45-letniemu czterogwiazdkowemu generałowi, absolwentowi amerykańskiej West Point i doktorowi ekonomii z Uniwersytetu Bristolskiego w Wielkiej Brytanii. Mówi się, że nie ma charyzmy ojca, ale też nie wydaje się mieć autorytarnych skłonności.

Autor jest dziennikarzem, podróżnikiem, odkrywcą źródła Amazonki. Więcej na: www.palkiewicz.com

W 1947 r. koronowany sześć lat wcześniej król Norodom Sihanouk proklamował uzależnioną od Francji i inspirowaną socjalizmem monarchię, a w 1953 r. wywalczył dla Kambodży niepodległość. W dalszych kolejach życia zdarzało mu się abdykować, dwukrotnie rządzić jako król, dwa razy jako książę koronny, raz jako prezydent i dwa razy jako premier. Monarcha potrafił skutecznie lawirować w trakcie wojny wietnamskiej między dwoma potęgami, aby w 1965 r. pod wpływem lewicowych koalicjantów zerwać stosunki dyplomatyczne z Waszyngtonem i zacisnąć więzy z Chinami oraz ZSRR. Rok później – pod pretekstem, że nie jest w stanie stawić oporu wietnamskim siłom zbrojnym – pozwolił armii północnowietnamskiej stworzyć w przygranicznej strefie bazy wypadowe Vietcongu na szlaku Ho Chi Minha służącym do głównie do przerzucania ludzi, zaopatrzenia i uzbrojenia dla partyzantki.

Pozostało 96% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Historia
Historia analizy języka naturalnego, część II
Historia
Czy Niemcy oddadzą traktat pokojowy z Krzyżakami
Historia
80 lat temu przez Dulag 121 przeszła ludność Warszawy
Historia
Gdy macierzyństwo staje się obowiązkiem... Kobiety w III Rzeszy
Historia
NIK złożyła zawiadomienie do prokuratury ws. Centralnego Przystanku Historia IPN