W połowie lat 80. XX w. Jurij Ozierow był już znany odbiorcom w całym bloku wschodnim jako twórca realizowanego z wielkim rozmachem kina batalistycznego, gloryfikującego czyn zbrojny Armii Czerwonej i niosącego wyraźny przekaz propagandowy. Imponująca skalą wykorzystanych środków (najdroższa produkcja w dziejach radzieckiej kinematografii) epopeja „Wyzwolenie” z 1969 r. tylko w Polsce zgromadziła ponad milion widzów i przyniosła reżyserowi Nagrodę Leninowską. Jej kontynuacją byli „Żołnierze zwycięstwa”, kolejne gigantyczne przedsięwzięcie produkcyjne, podobnie jak poprzednie zrealizowane we współpracy ze studiami filmowymi „bratnich” państw i z międzynarodową obsadą (Polskę reprezentowali m.in. Ignacy Gogolewski, Zygmunt Kęstowicz i Tadeusz Łomnicki). Oba filmy przedstawiały zwycięskie kampanie Armii Czerwonej, heroiczne działania zależnych od ZSRR ruchów oporu w okupowanej przez Niemców Europie Środkowo-Wschodniej i ostateczny upadek III Rzeszy.
„Bitwa o Moskwę” zamykała tę trylogię, ale tym razem inne były oczekiwania widzów i nawet części radzieckich krytyków (sądząc po treści publikowanych wówczas recenzji), bo czasy były inne, a przede wszystkim inny był temat filmu. Otóż wbrew zawężającemu tytułowi obraz przedstawiał pierwszą fazę niemieckiej inwazji na Związek Radziecki, od rozpoczęcia operacji „Barbarossa” 22 czerwca 1941 r. do porażki Wehrmachtu pod Moskwą w grudniu tegoż roku. W ciągu tych kilku letnich i jesiennych miesięcy „niezwyciężona” Armia Czerwona ponosiła klęskę za klęską, a państwo uchodzące za światową potęgę ujawniło swą kruchość i znalazło się na krawędzi upadku. A zatem Ozierow dostał zgodę na stworzenie filmowej wizji tego etapu walk, który wcześniej należał do sfery historycznego tabu i był konsekwentnie pomijany w oficjalnej radzieckiej historii II wojny światowej.
Czytaj więcej
Po swoich 70. urodzinach Stalin wyraźnie zaczął odczuwać zmiany zdrowotne. Zapewne za namową córki Swietłany postanowił nieco zwolnić tempo pracy.
Jaki jest Józef Stalin w filmie Jurija Ozierowa?
Film wszedł na ekrany w listopadzie 1985 r. Już od marca stanowisko sekretarza generalnego KC KPZR piastował Michaił Gorbaczow, zwolennik reform, inicjator „głasnosti” i polityk, który – być może nie w pełni intencjonalnie – przyczynił się do upadku sowieckiego imperium. Świat się zmieniał. Wielu zatem sądziło, że Ozierow, znający prawdę o tamtych czasach weteran wojenny, podejmie próbę zmierzenia się z mrocznymi fragmentami i wymiarami wielkiej wojny ojczyźnianej, z zafałszowaniem dramatycznej przeszłości, której był uczestnikiem. Ale reżyser, a zarazem scenarzysta filmu nie chciał lub nie mógł skorzystać z tej szansy.
Nie można odmówić jego dziełu pewnej dozy realizmu. Właściwie wszystkie pierwszoplanowe postacie są autentyczne. Pieczołowicie oddano chronologię działań wojennych i ich przebieg. Choć dzisiaj sceny batalistyczne rażą swą sztucznością i naiwnością, wtedy mogły uchodzić za całkiem wiarygodne. Producentom udało się zgromadzić na planie wiele czołgów, samolotów i pojazdów z epoki, zatrudnić ponad 6 tys. statystów (część z nich stanowiły regularne oddziały wojskowe) oraz zdobyć pozwolenia na wysadzanie w powietrze przeznaczonych do rozbiórki domostw, a nawet całych ulic na peryferiach modernizowanej właśnie Moskwy. W dodatku całość zrealizowano w stylu bardzo surowym, niemal paradokumentalnym, co wzmacniało iluzję rzetelnej rekonstrukcji tego okresu wojny. Problem w tym, że w dialogach przypominających cytaty z okólników partyjnych i szkolnych akademii „ku czci bohaterów” rozmyła się zupełnie odpowiedź na pytanie, jakie były rzeczywiste przyczyny początkowej klęski Armii Czerwonej. Ozierow – jako scenarzysta – sugerował co prawda, że winę ponosili niektórzy dowódcy wyższego szczebla, rzadko wymieniani z nazwiska, ale tylko ze względu na „niedostateczne przygotowanie w zakresie techniki” oraz „niewłaściwe postawy”. Na pewno zaś nie był niczemu winien Stalin.